Twitter nie jest zbyt popularnym serwisem społecznościowym w Polsce. Sam długo nie mogłem znaleźć w nim odpowiedniego zastosowania dla siebie. Dopóki nie poznałem odpowiednich osób.
Konto na Twitterze mam już niemal trzy lata. Na początku po prostu było, nic się na nim nie działo. Nie widziałem w tym sensu, nie miałem do kogo pisać. Pierwszym poważnym testem była konferencja InfoShare dwa lata temu. Okazało się, że przy okazji tego typu imprez jest to doskonałe narzędzie do komunikacji między uczestnikami: wystarczy oficjalny hashtag. Jednak po konferencji wszystko wróciło do dawnej formy. Kiepsko.
Profil na poważnie reaktywowałem półtora roku temu, kiedy rozpoczynałem przygodę z blogowaniem. I nadal jakoś tam nie mogłem się odnaleźć, wydawało mi się, że siedzi tam tylko „branżunia”, a mnie jako jej części wypada tam być i czasem coś napisać. No więc pisałem. Potem poszedłem na pierwszy warszawski Tweetup, poznałem aktywnych użytkowników tego medium. I moje horyzonty nieco się poszerzyły.
Okazało się bowiem, że zrozumieć Twittera można jedynie w gronie innych osób rozumiejących specyfikę serwisu, jego dynamizm, ograniczenia, możliwości. Trafiając w odpowiednie grono użytkowników można spędzić na Twitterze całą noc, jak ostatnio zrobiliśmy to z #NocnaZmiana. Bo ciężko tak naprawdę jednoznacznie scharakteryzować piękno tego medium.
Tu nie chodzi o jednostronne pisanie, wrzucanie linków czy wrzucanie statusów z Facebooka (to najsłabsze to można robić). Tutaj liczy się obserwowanie ludzi o tym samym poziomie zrozumienia, poczucia humoru i otwartości. Dla mnie to coś pomiędzy pisaniem postów do innych, a pisaniem na czacie z innymi. Tyle, że publicznie. Brzmi to dość… Dziwnie, ale de facto tak to wygląda. Im bardziej to zrozumiesz i poczujesz, tym lepiej będziesz się tam bawić. I poznawać genialne osoby. A z tymi widzimy się już za tydzień, 28 czerwca na polskim TweetupPL. :)
Aha, zapomniałbym. Autorką zdjęcia na górze jest Arlena Witt. Tak, to ta od nagradzanego na Blog Forum Gdańsk bloga wittamina.pl.