Motyw trudów dojrzewania w kinie przeżywa swoisty renesans (albo po prostu mocniej zwracam na te produkcje uwagę), a argentyński „Anioł” się w ten trend wpisuje.
Film Luisa Ortegi opowiada bowiem o historii nastolatka, który miał duże problemy z głową (choć niektórzy nazwali by to „anarchistycznymi poglądami”) i jest do dziś najdłużej przebywającym w więzieniu obywatelem Argentyny. Świadomość, że historia opisana w filmie powstała w oparciu na faktach (oczywiście autentycznych) dodaje seansowi pikanterii, która szybko jednak mija.
Osadzony w barwnej Argentynie lat siedemdziesiątych film, nad którym producencką kontrolę sprawował Pedro Almodovar ma kilka ciekawych aspektów, ale niestety szybko blakną one w cieniu… Niesamowicie ślamazarnej narracji. Bo kurczę, jest tu ciekawy bohater, naprawdę dobra historia, ale sposób jej przedstawienia i prowadzenia widza po kolejnych przestępstwach popełnianych przez młodego Carlosa potrafi widza uśpić (przyznaję, byłem bardzo bliski uśnięcia). Aż wyczekuje się końca seansu, który w sumie mógłby trwać nieco krócej.
Dziwi to tym bardziej, że naprawdę ciekawą kreację daje tu odtwórca głównej roli, Lorenzo Ferro. Jego obojętność na dokonywane zbrodnie bywa wręcz hipnotyzująca, ale po chwili znowu przygaszana jest nudą. No nie potrafi ten film porwać zupełnie. A szkoda, bo to całkiem ciekawy portret skrzywionej psychicznie postaci, która swoim „anielskim” wyglądem kontrastuje z diabelską duszą. To pomaga mu dokonywać kolejnych, śmiałych rabunków.
Blado wypadają także relacje Carlosa z pozostałymi bohaterami filmu, stąd zapewne problemy w zaciekawieniu widza. Carlos to klasyczny autsajder, człowiek, który najlepiej czuje się sam ze sobą, więc o przyjacielskie relacje tu ciężko, ale jednak nieustannie wchodzi w ciekawe relacje z innymi postaciami. Jest jednocześnie dla nich mocno odrzucający, ale film nijak nie chce nas o tym zbyt skutecznie przekonać.
Bardzo fajnie film wypada dźwiękowo. To zasługa nie tylko fajnej, dobrze oddającej ducha czasów, muzyki, ale i ciekawego montażu dźwięku. Tak, ta warstwa „Anioła” rzuciła mi się w oczy i uszy zdecydowanie najlepiej. Zdjęcia także mogą się podobać, choć nie ma w nich nic nadzwyczajnego – ot, dobre odwzorowanie opisywanej epoki.
„Anioł” miał potencjał opowiedzieć bardzo ciekawą historię, jednak gdzieś po drodze na etapie scenariusza zgubił kilka elementów, które pozwoliłyby mu się wyróżnić i zachować duszę. Mając tak ciekawą historię i dobrego aktora w roli głównej trochę szkoda zmarnowanego potencjału. Dłużyzny, ślimacze tempo narracji i brak wyrazistości zabiły produkcję Luisa Ortegi.