Bloger > Dziennikarz. Moje pięć odczuć po kilku tygodniach

susivinh11

Jeśli mnie znacie to wiecie, że swego czasu mocno byłem zakręcony na punkcie dziennikarstwa. Nie studiów, lecz zawodu, pisania i bywania w świecie. Od paru tygodni bloguję i mam już małą skalę porównawczą między tymi dwoma zawodami.

Kilka lat marzyłem o dziennikarskiej karierze. Jakoś tam od gimnazjum. W liceum przyszły pierwsze przygody: małe pisemko licealne, pierwsza współpraca z portalem (piłkarskim) zaś na studiach bliżej współpracowałem z portalem Moje Miasto Trójmiasto. Tam również odbyłem studenckie praktyki i założyłem Facebooka – to było moje pierwsze zadanie. :)

Wszystko się fajnie rozwijało, i ostatecznie ta sama redakcja postanowiła mnie zatrudnić. Rozpoczęła się moja prawdziwa kariera zawodowa, poczułem, że jestem kimś specjalnym, z „powołaniem” i inne tego typu bzdury. Jakże bolesny był fakt, że wytrzymałem na tym stanowisku niecały rok. Taki rynek mediów obecnie. A teraz jestem blogerem… I jest dużo fajniej! Bycie dziennikarzem nie było złe, w MM pracowało się super. Ale są fundamentalne różnice pomiędzy oboma „zawodami” (cudzysłów dla blogera), które sprawiają, że ogólne poczucie jest diametralnie inne. Jakie?

1. Nie masz nikogo nad sobą – jesteś niezależny! To jest naprawdę super. Nikt nie każe Ci przyjść na 8 do pracy, ani nie zakazuje wychodzić przed 16. Nikt nie wymaga od Ciebie danej ilości tekstów danego dnia. Nie musisz też poruszać tematów, które mało Cię obchodzą (pisanie o miejskich sprawach zawsze mnie wkurwiało i robiłem to na odwal). Z blogowaniem jest inaczej, robię to kiedy chcę, kiedy mam motywację i inspirację (to pierwsze niemal zawsze, z drugim bywa gorzej). Inspiracja to ważna kwestia: psie kupy nigdy mnie nie inspirowały do pisania górnolotnych tekstów. Teraz piszę o czym chcę – i przeważnie (wybaczcie nieskromność) wychodzi mi to nieźle.

2. Nie musisz być obiektywny! Już nawet dziennikarzyną będąc miałem skłonność do dodawania swoich opinii na sam koniec artykułu. Oczywiście, podlane to było sosem obiektywizmu i najczęściej zdarzało się w formie pytania retorycznego do czytelników. Musiałem być ostrożny by nie przekroczyć pewnej granicy niedostępnej dla mediów. Na blogu nie mam żadnych granic. No dobra, mam dwie, ale tylko dlatego, że sam je sobie nakreśliłem: zdrowy rozsądek (mój) i szacunek do czytelników. A i to daje mi ogromną swobodę.

3. Jedyną presję wywierasz na sobie sam! Zdarzało się tak: jest konferencja na drugim końcu świata, jedziesz wraz z konkurencyjnymi portalami i bijesz się o to kto szybciej przedstawi temat czytelnikom. Inni jeżdżą samochodami, ja komunikacją, oni są w kilka osób, ja sam. I weź tu człowieku zrób dobry jakościowo materiał, który opublikujesz szybciej niż oni. No za Ch… Iny Ludowe się nie da! Ale i tak za każdym razem próbujesz tracąc nerwy, bluźniąc pod nosem. Na blogu jedyną presję wywieram na sobie ja. Nie muszę być pierwszy, bo nie jestem portalem (choć relacjonując konferencję Facebooka poczułem się trochę jak dziennikarz, ale to mój błąd), w zamian chcę dany temat przedstawić dobrze i z mojej perspektywy. Dlatego mogę sobie po akapicie odpalić papierosa i przemyśleć kilka kwestii, zamiast uderzać w klawisze nerwicowo.

4. Robisz co chcesz! Fajna sprawa, która właściwie wynika z kilku powyższych punktów. Jasne, w redakcji też miałem dużo możliwości. Jednak wszystko było podporządkowane wynikom portalu. Na blogu jedyne cele stawiam sobie ja sam, a i tak liczba użytkowników nie jest (dla mnie) najważniejsza. Mogę pisać co chcę, jak chcę i nawet, kurwa, stosować przekleństwa zamiast przecinków. Mogę, ale nie muszę, i rzadko będę to robić, ale od dawna marzyłem o takiej „kurwie” w moim publicznym tekście. Blog spełnia marzenia. :)

5. Jesteś odpowiedzialny za wszystko – bardziej Ci zależy! Kiedy zaczynałem pracę w redakcji musiałem dostosować się do panujących standardów. Wszystko było gotowe, wystarczyło pisać, robić zdjęcia i (prawie) wszystko dalej działo się samo. Wydawca promował to w sieciach, ja dalej robiłem co chciałem. Blog to moje dziecko. Dbam o nie od samych narodzin (ba, nawet od zapłodnienia), codziennie bawię sie ustawieniami WordPressa, podszkalam się w CSS by móc edytować szablon, następnie zerkam w komentarze pod tekstem, na Facebooku, wyszukuje kto zaszerował to dalej. I co? Narzekam? Phi, to wielka przyjemność! Tutaj nikt nie zrobi nic za mnie (chyba, że poproszę Zenbox o pomoc), sukces lub porażka zależą tylko ode mnie, to ja decyduje co jak wygląda. To ja inwestuje swoje własne pieniądze by było fajnie. Wielka moc to wielka odpowiedzialność, jak mawia znany klasyk. Dodam, że także wielka przyjemność.

Blogerem jestem od niedaleko miesiąca, lecz te kilka spostrzeżeń dość szybko zauważyłem. Zapewne z czasem dojdą kolejne. Póki co wiele przemawia na korzyść bycia blogerem. Jest tylko jeden minus: tyle się pracuje a nie ma za to stałej pensji. Ale nie po to przecież się bloguje. Założenie bloga dało mi przyjemność, jakiej pieniądze nie dadzą.

 

A i właśnie! W czwartek w Warszawie będzie debata dziennikarze vs blogerzy – ja już zacieram ręce! Będzie ciekawie, gdyż debatować będą Tomasz Machała (natemat.pl), Grzegorz Marczak (antyweb.pl), Grzegorz Cydejko (Forbes) oraz Tomasz Jaroszek. Zapisujcie się na wydarzenie tutaj bo liczba miejsc ograniczona!

 

Zdjęcie z nagłówka pochodzi z serwisu Flickr, zrobione przez użytkownika susivinh

foursquarekom

Partnerzy Troyanna