Jestem szczęśliwy. Nie mam wszystkiego o czym marzę, ale wiem, że jestem na dobrej drodze by zrealizować większość swoich marzeń i planów. Jednak to efekt ciężkiej pracy oraz tego, że nie narzekam.
Ten tekst powstał z inspiracji Wojtka Kardysia, który rozpoczął akcję #nieNarzekam na łamach NaTemat, a wymyślił ją wraz z Konradem z bloga Halo Ziemia. Od dawna nosiłem się z zamiarem napisania tego tekstu. Brakowało mi impulsu, a także odrobiny odwagi. Bo w Polsce nie lubi się ludzi szczęśliwych i odnoszących sukces.
A ja sukcesy odnoszę. Na skalę mikro, to fakt, ale nikt nie zabroni mi się nimi cieszyć. Mam pracę (ba, kilka), która przynosi mi niesamowitą przyjemność. Tak wielką, że nawet gdy zaczynam urlop i popołudniu mam samolot do Barcelony, jestem w stanie wpaść do biura na chwilę by domknąć jeden projekt. Bo mnie on jara. Rób to co kochasz, a nigdy nie będziesz pracować. Coś w tym jest.
Adapt or die
Jednak zacznijmy od początku: studia. Młodzi narzekają, że nie ma pracy, że muszą pracować w miejscach, w których nie chcą. Pewnie studiowałeś politologię, jak ja? Albo inny bezsensowny kierunek. Ja też marzyłem parę lat temu o zostaniu wielkim amerykanistą. Niestety, Polska nie potrzebuje amerykanistów.
Warto iść na studia, jednak tylko w przypadku, jeśli nie są one celem samym w sobie. Wiecie, skończyć liceum, iść na studia, a potem jakoś to będzie. Mama Ci tak powiedziała. I obiecała nagrodę za pójście na studia. Nie. Takie myślenie nawet dekadę temu nie miało sensu. Studia są jedynie środkiem do celu, celem jest praca, którą chcesz wykonywać. Ja chciałem być najpierw dziennikarzem, uznałem, że politologia to dobry krok ku temu, choć tak naprawdę przez całe studia licencjackie miałem to w dupie. Balowałem, bawiłem się, jak każdy student. Jednak ile można?
Praktyki studenckie odbyłem w redakcji portalu informacyjnego. Za darmo. Spędziłem na nich dwa razy więcej czasu niż musiałem. Po prostu, wolałem siedzieć i pracować z redakcją niż siedzieć w domu na dupie. Rok później, gdy zaczynałem studia magisterskie dostałem w tej redakcji pracę. Marzenie się spełniło: zostałem dziennikarzem. Jednocześnie studia zeszły na dalszy plan. Znajomi z uczelni mnie odrzucili, przestali zapraszać na imprezy, bo przestałem chodzić na „bardzo ważne” wykłady. Praca była ważniejsza. Patrzę dzisiaj gdzie oni pracują, jak sobie radzą, i wiem, że te kilka wykładów warto było poświęcić.
Ale moja przygoda w redakcji trwała niecały rok. Okazało się, że moje marzenia o byciu dziennikarzem są nierealne w czasach, gdy dziennikarzy się nie zatrudnia, ale zwalnia. Na mnie też padło. Na szczęście, dostałem propozycję opieki nad mediami społecznościowymi innej spółki w grupie. Nie znałem się na tym, ale zgodziłem się. I przez wiele miesięcy czytałem, czytałem, czytałem. Uczyłem się teorii, sprawdzałem ją w praktyce. Szło mi nieźle. Dostosowałem się do sytuacji zamiast narzekać. W tych dynamicznych czasach trzeba się dostosować, inaczej będzie kiepsko.
Studia skończyłem, pracę magisterską napisałem, lecz jej nie obroniłem. Uczelniana biurokracja, brak funduszy na powtarzanie roku (by zaliczyć jedynie seminarium dyplomowe i różnice programowe, ponieważ moja specjalizacja została zamknięta i z automatu zapisano mnie na inną) i przede wszystkim przeprowadzka do Warszawy sprawiła, że nie jestem dziś magistrem. Ale radzę sobie w życiu. Czy mi szkoda? Tak, byłem na finiszu, nie podołałem. Czy mi to przeszkodziło w rozwoju i karierze zawodowej? Nie.
Stolica stoi przed nami otworem
Pochodzę z Gdańska, dużego miasta, z dużymi perspektywami, w którym żyje się spokojnie. Porzuciłem to na rzecz Warszawy. Miałem swoje prywatne powody, lecz wiedziałem, że przy okazji będę mógł szukać nowych wyzwań. Pierwsze pół roku w stolicy było najtrudniejszym okresem życia. No bo weź wyprowadź się od rodziców, gdzie masz pyszne obiady, pokój za darmo i wypłatę do przewalenia na zachcianki. Nagle musiałem przeżyć cały miesiąc (po opłaceniu rachunków) za 600 złotych. Ale nie narzekałem.
Wziąłem się do pracy, założyłem tego bloga i po kilku miesiącach mogłem się cieszyć z nowej pracy, awansu finansowego i odetchnąć z ulgą. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale ciężką pracą i zaangażowaniem się udało. Wreszcie stać mnie było na burgery, wymarzonego MacBooka (choć dopiero niedawno go spłaciłem) i wyjścia do kina. I znowu się przebranżowiłem, uczyłem się multum nowych rzeczy z zakresu marketingu, i w ten oto sposób nie pracuję już w mediach społecznościowych, ale obok – z blogosferą. Gdy kolejny raz zmieniałem pracę byłem na pozycji, w której to praca szukała mnie, nie ja pracę – miałem wiele propozycji i dokonałem dobrego wyboru.
Niestety, tak wiele w tak krótkim czasie nie osiągnąłbym mieszkając dalej w Gdańsku. To najlepsze miejsce na ziemi (obok Barcelony), jednak stolica to stolica, i trzeba to zrozumieć – nie obrażać się. Warszawę należy zrozumieć, można z nią żyć w zgodzie. Przeprowadzka tutaj nie jest łatwa, ale otwiera wiele możliwości. Każdy może to zrobić. Wiem, mnie jest łatwiej tak mówić, ale wystarczy tylko chcieć. I zapierdzielać. Bo mój sukces okupiony został wieloma nieprzespanymi nocami.
Pracoholizm
Tak, jestem pracoholikiem. I nie uważam tego za wadę. Wiele czytam, tekstów czy wywiadów z ludźmi, którzy osiągnęli znacznie więcej niż ja. Niemal każda taka historia zaczynała się od wielu miesięcy bez urlopu, bez dni wolnych i bez weekendów. To nie jest przypadek. Wiem, że za dużo pracuję, ale jest to po prostu ciężka praca, by za kilka lat móc powiedzieć: dość, osiągnąłem dużo, jestem tu gdzie chciałem być. Basta.
Wiele osób mi mówi, że powinienem nieco wyluzować, dać spokój, nie przepracowywać się. Wiem, że powinienem, ale ambicja i założone cele mi nie pozwalają. Nie osiągnę ich bez tej pracy. Bo wiecie, popołudniu wracam do domu z pracy i najczęściej pracuję dalej. Mam kilka projektów na boku, grywam jako DJ, piszę dla innych. I prowadzę bloga. Z jednej strony nie zarabiam na nim za wiele, przez cały czas pisania (1,5 roku) zarobiłem na nim jedynie 250 złotych. Śmieszna kwota.
Ale z drugiej strony, można powiedzieć, że od ponad roku utrzymuję się dzięki blogowi, bo to dzięki niemu pracę znalazłem rok temu, dzięki niemu mam obecną pracę i dzięki niemu mogę zarabiać na zleceniach dodatkowych wokół bloga. To wszystko jest okupione… Ciężką pracą.
Nie narzekam, zapierdzielam. Wiem gdzie chcę być za pięć lat, wiem gdzie jestem teraz, wiem gdzie byłem. Szybko udało mi się dużo osiągnąć. A chcę osiągnąć znacznie więcej. Wszystkie moje sukcesy motywują do tego, by pracować jeszcze więcej. I dostosowywać się do zmian na świecie. To dlatego zdecydowałem się na naukę programowania. Ja, humanista, mający przez całą szkolną karierę dwójki z matematyki. Muszę się dostosować, bo zginę. Nie narzekam, robię to. Musi się udać. I nie piszcie mi, że mi odwaliła sodówa. Kto zna mnie lepiej, ten wie, że jestem bardzo skromny. Nie można mylić jednak skromności z radością z sukcesów.
Wam radzę to samo, zamiast narzekać, zróbcie sobie rachunek sumienia, przeanalizujcie swoją sytuację, swoje mocne strony, słabe strony, rozwijajcie się, choćby na własną rękę. Dostosowujcie się do zmian na świecie. I nie narzekajcie. Zapierdzielajcie.
Oczywiście, trzeba mieć nieco szczęścia w tym wszystkim. Moim szczęściem są świetni ludzie, których poznałem i dalej poznaję. Ktoś czasem nieco pomoże, ale to głównie ja pomagam innym. Bezinteresownie. Wiem, że dobra karma wróci.
Mam marzenia i chcę je realizować. Jakiś czas temu marzyłem o MacBooku, głupie, próżne, ale marzyłem. I go mam. Potem marzyłem o wakacjach, bo nie miałem prawdziwego urlopu od trzech lat. Właśnie z nich wróciłem. Odpocząłem, nie fizycznie, ale mentalnie. I wróciłem z nowym postanowieniem. Realnym, osiągalnym i będę dalej zapierdzielać, by je osiągnąć. Bez narzekania.
Za pięć lat będę do was pisać mieszkając w Barcelonie.
PS. Tekst Wojtka czytałem czekając na lekarza. Prywatnego. Nieco ponad rok temu miałem pęknięte żebro i nic z nim nie zrobiłem, bo ubezpieczenia nie miałem, na lekarza nie było mnie stać. Teraz jest inaczej.
PS2. Dałbym w tytule „zapierdalam”, nawet lepiej by się klikało, ale wolę być jednak grzeczny. :)
Zdjęcie autorstwa Mario Calvo pochodzi z serwisu Unsplash