Poszedłem zobaczyć jak się biją – moja relacja z Fight Exclusive Night

Nienawidzę przemocy. Z tego też powodu nie lubiłem sportów walki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przekonałem się na własne oczy, że sporty walki to nie przemoc. To po prostu… Sport.

I generalnie od samego początku podchodziłem do swojego udziału w Fight Exclusive Night bardzo sceptycznie. Mocno się wahałem czy nie lepiej byłoby pójść zwyczajnie do kina, zwłaszcza w natłoku ciekawych premier. Ale kiedy dostaje się zaproszenie VIP (dzięki Michał!) z miejscem przy stoliku tuż pod oktagonem (czyli areną) i najlepszym widokiem na walki to głupio odmówić. Co może pójść nie tak? Najwyżej większość czasu spędzę przy barze, a to też całkiem sympatyczna perspektywa.

Nie znając zawodników, zasad gry, emocji z tym związanych udałem się na Torwar na 24. galę Fight Exclusive Night i od początku obserwowałem różne smaczki z ciekawością. Gala transmitowana jest na żywo, także mogłem z bliska podglądać jak wygląda realizacja takiego przedsięwzięcia. Pierwsze walki i krople krwi niespecjalnie mnie przekonywały do tego fenomenu, jakim są ludzie oklepujący się po mordach.

Z każdą kolejną walką jednak widziałem coraz więcej niuansów. Widziałem pokrzykujących trenerów, którzy podpowiadali zawodnikom co robić. Zorientowałem się, że jest w tym wszystkim jakaś taktyka. A wydawało mi się, że chodzi jedynie o to, by sklepać mordę drugiego gościa. No i w sumie o to chodzi, ale to nie takie łatwe. Zauważyłem jak z każdą kolejną rundą zawodnicy się coraz mocniej męczą, jak trudno im utrzymać gardę czy wyprowadzać kolejne ciosy.

„DAJ BUZIAKA!”, czyli odrobina męskiej miłości

Nadal było to momentami niesmaczne i odwracałem głowę przy zbyt mocnych uderzeniach, ale szybko zauważyłem jak zawodnicy ciosy te traktują po prostu jak kolejne podania, strzały i bramki w piłce nożnej. Nie pałają do siebie nienawiścią, nie ma w tym wszystkim zwyczajnej przemocy. Są jedynie zagrania, nad którymi kontrolę mają zresztą sędziowie. A po stoczonym pojedynku zawodnicy sobie dziękują za walkę, przegrany gratuluje zwycięzcy. Te wszystkie drobne, ludzkie elementy sprawiły, że dostrzegłem w tym zwyczajny sport.

Co więcej, największym zaskoczeniem dla mnie było jak składnie zawodnicy potrafią się wypowiedzieć do kamery kilka chwil po zakończeniu pojedynku. Wiecie, przyzwyczajony do wywiadów pomeczowych w piłce nożnej, w której przeważnie słyszy się dyrdymały pokroju „przeciwnik strzelił więcej goli i wygrał” nie spodziewałem się niczego górnolotnego po typach, którzy kilka minut okładali się po głowach. A tu szok, zawodnicy, z rozcięciami i krwią na twarzy opowiadają o taktyce, o tym jakie im przeciwnik sprawił problemy, jak ciężko było się podnieść po ciosie z drugiej rundy, ale otrzymał dobre wskazówki od trenera. Gość właśnie przyjął kilkadziesiąt ciosów w głowę (gdzie znajduje się mózg, ale to chyba wiecie) i składa zdania jak prymus na maturze ustnej, a piłkarze, którzy kopią się po nogach często mają z tym nie lada problem. Szacuneczek.

Czy stałem się wielkim fanem sportów walki? Oczywiście, że nie. Natomiast nieco je zrozumiałem, wyłapałem wiele niuansów, które w tym wszystkim się rozgrywają. Nabrałem też szacunku do zawodników. Dopiero widząc na żywo ich wysiłek można zrozumieć, że to nie jest bezmyślne oklepywanie się po mordach, a sport, który wymaga myślenia, refleksu i koncentracji. Najczęściej spoglądałem zawodnikom w oczy. Nie widziałem w nich nienawiści i morderczego ognia. Widziałem za to pełne skupienie, kontakt wzrokowy z przeciwnikiem i chęć wykorzystania chwili jego słabości. Na tej gali Fight Exclusive Night zrozumiałem, że sporty walki to sport, jakkolwiek prozaicznie to nie brzmi. Może nie jak każdy inny, ale po prostu sport. I wierzę (a po rozmowach z innymi uczestnikami nawet wiem), że każdy ma szansę to zrozumieć dopiero jak zobaczy to na żywo.

Partnerzy Troyanna