10 lat temu zacząłem karierę…

Właśnie się zorientowałem, że wczoraj obchodziłem okrągłą, dziesiątą rocznicę pracy zawodowej w branży mediowej. I wzięło mnie trochę na wspomnienia oraz podsumowania.

Dopiero co skończyłem studia licencjackie, miałem długie, fajne wakacje, wypełnione festiwalami muzycznymi, nie bardzo jeszcze myślałem o karierze. Chciałem być dziennikarzem, ale niespecjalnie myślałem o szukaniu pracy. Wcześniej zdarzało mi się pracować sezonowo (barman w sieciowej knajpie), robić różne pojedyncze zlecenia (roznoszenie ulotek, granie imprez jako DJ), ale nie przejmowałem się za bardzo karierą. Byłem w uprzywilejowanej pozycji – mieszkałem z rodzicami, nie musiałem się przejmować zbyt wieloma sprawami. Wiodłem beztroskie życie.

I wtedy, 8 września 2010 roku, zadzwonił do mnie Wojtek Kozak, kierujący wówczas pracami redakcji portalu MMTrójmiasto.pl. Zadzwonił, albowiem rok wcześniej w tej redakcji spędziłem ponad miesiąc na studenckich praktykach. I zaoferował mi pracę. I tak oto stałem się dziennikarzem. Może i na pół etatu. Może i za niewielkie (jak na dzisiejsze standardy) pieniądze. Ale to był pierwszy krok do przygody, która potoczyła się zaskakująco.

Ciekawą drogę przez tę dekadę przebyłem. Od dziennikarza, przez specjalistę od mediów społecznościowych, specjalistę od marketingu (na skalę mikro, bo byłem bardzo niedoświadczony), przez specjalistę od współprac z blogerami, przez stratega, szkoleniowca, wykładowcę i eksperta od influencer marketingu, aż do dziś – właściciela własnej firmy. Jestem dzisiaj w miejscu, którego bym sobie nie wyobraził odbierając tamten telefon. Nigdy nie było moim marzeniem prowadzenie własnej firmy. Lubiłem etat. Lubiłem wszystkie miejsca, w których pracowałem. Nie było ich na szczęście zbyt wiele, bywałem stały w uczuciach (nawet jeśli nie były to uczucia odwzajemnione).

  • Pracowałem w korporacji.
  • Pracowałem w małej agencji.
  • Pracowałem w większej agencji.
  • Miałem wielu przełożonych.
  • Sam byłem przełożonym.
  • Byłem świadkiem i częścią budowania fajnych firm i zespołów.
  • Byłem świadkiem gorszych momentów, upadków firm, które też wiele mi dały.

Każde, nawet gorsze doświadczenie, sprawiło, że jestem dziś w naprawdę ciekawym miejscu.

Chciałbym jednak w tym tekście wyciągnąć też parę wniosków z mojej dotychczasowej kariery, które mogą komuś pomóc, kogoś zainspirować.

Etat to za mało

Nigdy nie robiłem tylko jednej rzeczy zawodowo. Owszem, większość tego czasu, ponad osiem lat, utrzymywałem się głównie z etatu. To był dla mnie zawsze fundament. Jednak poza nim bardzo często robiłem inne rzeczy. Od robienia przez pięć lat imprez jako DJ, przez pojedyncze zlecenia copywriterskie, tworzenie bloga, na którym w pewnym momencie regularnie zarabiałem, aż po szkolenia. Niezależnie od etatu, zawsze chętnie realizowałem dodatkowe zlecenia. Nigdy nie pracowałem wyłącznie 9-17, by potem prowadzić rozpustne życie. Często to właśnie te dodatkowe zlecenia dawały mi nowe kontakty, nowe doświadczenia i możliwości do rozwoju. 

W pewnym momencie nawet łączyłem dwa etaty – jeden stacjonarnie, drugi zdalnie, choć było to bardziej swego rodzaju zlecenie, choć bardzo obszerne (prowadziliście kiedyś dwadzieścia kilka stron na Facebooku? :D). Ponadto, ta dywersyfikacja pozwalała mi przetrwać trudniejsze momenty, a co najważniejsze – nauczyła mnie potrzeby dywersyfikacji. Zawsze czuję się lepiej mając więcej niż jedno źródło przychodu. W pewnym momencie w dywersyfikacji stałem się tak dobry, że mogłem postawić na założenie własnej firmy. Nie udałoby się, gdybym właśnie od dawna nie miał tej ochoty, nawyku poszukiwania różnych źródeł utrzymania.

Priorytety!

Kolejna kwestia, która towarzyszyła mi przez większość kariery, a która sprawiła, że osiągnąłem tak wiele to fakt, że pieniądze nigdy nie były dla mnie najważniejsze. Wielokrotnie w trakcie kariery odrzucałem propozycje lepiej płatnych etatów, bo alternatywna opcja, choć skromniejsza finansowo, była dla mnie bardziej atrakcyjna pod kątem projektów czy rozwoju. Pamiętam jak kiedyś stanąłem przed dylematem: iść do jednej z największych firm na świecie odpisywać na wiadomości fanów na Facebooku za dobre pieniądze czy za połowę tej stawki iść do małej agencji reklamowej i nauczyć się pracować z blogerami przy kampaniach reklamowych. To był najtrudniejszy dylemat, ale postawiłem na rozwój i wiem, że gdyby nie ten krok, to kolejnych bym nie poczynił w kierunku obecnej sytuacji.

Podobnie, kiedy już pracowałem wiele lat w jednym miejscu, otrzymywałem regularnie propozycje od konkurencji, czasem nawet były to propozycje z podwojeniem mojego wynagrodzenia. Również kusiło, ale wybrałem lojalność i rozwój w ramach ówczesnych struktur. To również sprawiło, że potem nabrałem kolejnych kompetencji, które są dla mnie dziś szalenie istotne w kwestii zarządzania własnym biznesem.

Korporacyjne fundamenty

Bardzo się cieszę, że pracowałem w dużej korporacji. Co prawda, przez duży czas zdalnie, ale to wciąż była dla mnie istotna lekcja. Zasad, porządku, organizacji zasobów w dużej strukturze. Tego, że są pewne fundamentalne zasady komunikacji z innymi ludźmi, procedur, „dupochronów”. Zasady te wkułem sobie na tyle, że w każdej następnej organizacji, czy nawet teraz we własnej firmie podobnych reguł przestrzegam i jeśli trzeba – sam je wprowadzam. By odpowiednio przechowywać pliki, w odpowiednich folderach, z odpowiednimi nazwami. By robić kopie zapasowe. By stanowczo przestrzegać pewnych reguł organizacyjnych. To w dużej mierze dzięki temu doświadczeniu w korporacji nauczyłem się świetnie zarządzać swoją pracą i dzięki temu mogę dziś robić naprawdę wiele projektów jednocześnie.

Co więcej, strasznie jarało mnie, kiedy trafiłem do dużego, szklanego biurowca w centrum Warszawy i nawet miałem swój własny gabinet! Co prawda, tylko trzy miesiące, ale wciąż. Mogłem sam sobie w pokoju sterować klimatyzacją i z nikim się o to nie musiałem kłócić! Piękne czasy!

Adapt or die

Kolejna cenna sprawa to trochę intuicja. Chciałem być dziennikarzem, zostałem dziennikarzem. Potem przypadkiem zostałem człowiekiem od marketingu w social media. Potem trochę przypadkiem zostałem człowiekiem od marketingu z influencerami. Potem trochę przypadkiem założyłem własną firmę. Kiedy w życiu pojawiała się jakaś szansa, możliwość robienia czegoś nowego, nawet jeśli się na tym nie znałem, to często ufałem swojej intuicji i ryzykowałem. Chciałem poznać coś nowego. Ogarniał mnie głód wiedzy i ciekawość, nawet jeśli obszary, które wybierałem były stosunkowo nowe na rynku i częściowo je później współtworzyłem. 

Uczyłem się głównie w praktyce. Popełniając błędy. Ale intuicyjnie wiedziałem, że idę w dobrym kierunku. Dostosowywałem się do zmian na rynku mediowym, choć często w momencie podejmowania tych decyzji nie byłem świadom, że to w tym kierunku zawieje mocniejszy wiatr. Ale ryzykowałem. Czy się bałem tych ruchów i ich możliwych, negatywnych konsekwencji? Oczywiście, nawet bardzo! Miałem jednak szczęście, bo każdy z tych wyborów okazał się słuszny z perspektywy czasu, nawet jeśli początkowo wydawało się, że właśnie zepsułem sobie karierę.

Przede wszystkim: być dobrym człowiekiem

Miałem sporo szczęścia i spotkałem na swojej drodze wiele dobrych oraz mądrych osób. Wielu profesjonalistów, momentami nawet mentorów. Od każdego się nauczyłem całkiem sporo. Każdy dołożył cegiełkę do mojego doświadczenia i zbioru umiejętności, z których korzystam dziś, na swoim. I nawet jeśli nasze drogi rozchodziły się w nienajlepszym klimacie, to moja wdzięczność zawsze będzie dla nich ogromna. Złe doświadczenia nie mogą całkowicie przesłaniać tych dobrych.

Poza szefami czy przełożonymi spotkałem też setki wspaniałych ludzi, a wielu z nich nazywam do dziś swoimi przyjaciółmi. Jeździmy razem na festiwale. Spędzamy razem wakacje. Chodzimy na piwo, kawę, do kina. To ludzie, dla których nawet w najtrudniejszych momentach kariery zawodowej, chciało mi się chodzić do pracy. Zbudowałem mnóstwo świetnych relacji. Nawet, kiedy wewnątrz mnie trwało piekło, starałem się roztaczać wokół siebie pozytywną aurę. Żartować (przeważnie kiepsko). By wszystkim pracowało się lepiej, weselej, ciekawiej. Starałem się pomagać innym. Czasem brałem na siebie więcej obowiązków, by inni mieli ich mniej. Może i robiłem dobrą minę do złej gry, ale inni widzieli wyłącznie dobrą minę. I dlatego mnie wspierali i wspierają do dziś.

Momenty słabości

Nie zawsze było lekko. Czasem musiałem zaciskać zęby. Czasem musiałem żyć bardzo oszczędnie, by związać koniec z końcem (a nigdy nie umiałem prosić bliskich o pomoc, chciałem być samodzielny nawet w najgorszych momentach). Czasem w ciągu tej dekady przesadzałem z moimi ambicjami i pracą. Kiedy miałem depresję to nie potrafiłem odpuścić. Uważałem, że nadmiar pracy mi pomoże. I tak, poza depresją, nabawiłem się także pracoholizmu. Nazywałem to wtedy ambicją i chęcią rozwoju. Ale przesadzałem w tym. Robiłem sobie krzywdę. Dziś wiem, że tak nie można. Staram się nie przepracowywać, choć nie zawsze mi to wychodzi. 

Najważniejsze lekcje jakie można wyciągnąć z mojej kariery to zatem: dywersyfikacja źródeł przychodu, otwartość na nowe, odrobina ryzyka, bycie dobrym człowiekiem dla siebie i dla innych, stawianie na rozwój, a nie na pieniądze. I popełnianie błędów, bo to czasem daje więcej niż zwycięstwa. Gdybym był bohaterem „Tenet” i odwrócił czas, cofnął się do siebie samego te 10 lat temu powiedziałbym tamtemu Troyannowi właśnie to.

Na koniec, chciałbym podziękować z imienia kilku osobom, dzięki którym ta całą droga miała miejsce:

Wojtku, dziękuję.

Aniu, dziękuję.

Piotrze, dziękuję.

Mateuszu, dziękuję.

Michale, dziękuję.

Łukaszu, dziękuję.

Wy wiecie.

Wszystkim innym, którym zawdzięczam to, gdzie dziś jestem (poza sobą i ciężką pracą, oczywiście): dziękuję.

Ciekawą drogę przeszedłem. Jestem z siebie cholernie dumny. Dzisiaj, w przeciwieństwie do momentu, w którym zadzwonił do mnie Wojtek w 2010 roku, wiem dokąd zmierzam. Tak wiele chcę jeszcze osiągnąć. Jednocześnie wiem, że nie mogę poświęcać pracy i swojej firmie wszystkiego. Mam też życie, które lubię. I wiem, że za dekadę mogę się zajmować zupełnie innymi rzeczami niż obecnie. Pójdę z wiatrem zmian, kiedy poczuję, że trzeba. Popełnię błędy, z których wyciągnę wnioski. I chciałbym za dziesięć lat być z siebie równie dumny jak dziś.

Partnerzy Troyanna