Historia, jakich w kinie było już w sumie wiele, rozpad małżeństwa. Czy można to opowiedzieć na nowo? Noah Baumbach podejmuje się odważnej próby w „Historii Małżeńskiej”.
Już jego poprzedni film dystrybuowany szerzej przez Netfliksa miał w sobie niesamowicie magiczną aurę. „Opowieści o rodzinie Meyerowtiz” były naprawdę świetnym filmem, w którym Baumbach umiejętnie przedstawia smutną codzienność oddalających się od siebie członków rodziny. W piękny sposób nowojorski reżyser skupia się nie tylko na samych problemach, ale na codzienności, pokazując przez jej pryzmat całą historię. Potrafił również niesamowicie okiełznać talent aktorski Bena Stillera i Adama Sandlera w dramacie.
W „Historii małżeńskiej” ma do czynienia z jeszcze większymi talentami na ekranie. I to nie tylko w postaci odgrywających główne role Scarlett Johansson oraz Adama Drivera, ale i pięknym drugim planem: Laurą Dern czy Rayem Liottą. Miałem lekkie obawy czy film skupiający się na dwóch postaciach przechodzących przez rozstanie i rozwód będzie potrafił czymkolwiek zaskoczyć lub dać coś nowego. I w zasadzie nie ma jednoznacznej odpowiedzi na te obawy.
Bo pozornie jest to wskroś prosta historia: kochali się, już się nie kochają, mają dziecko i próbują ułożyć sobie to wszystko, by pogodzić dobro dziecka wraz ze swoimi ambicjami oraz różnicami. A to jest wyzwanie ogromne w ich przypadku. Dzięki subtelnej narracji, rozpoczynającej się od przemyśleń każdego z dwojga bohaterów wiemy dobrze jakimi uczuciami do siebie pałali i dlaczego to wygasło. Obserwując ich dalsze poczynania rozumiemy więc, albo próbujemy rozumieć wszystko. Z drugiej jednak strony, ta prosta historia wspaniale uzupełniona jest drobnostkami, właśnie tą „baumbachowską codziennością”. To także film piętnujący Los Angeles jako miejsce, które niszczy ludzi, daje zarobić i stracić fortuny. Nie to, co ukochany Nowy Jork reżysera.
Obserwujemy bohaterów nie tylko w trakcie ważnych dla rozwoju historii scen, które stanowią swego rodzaju kulminacje (konfrontacja w sądzie, konfrontacja w domu) i upust tych wszystkich emocji, zarzutów i żalu jaki skrywają w sobie bohaterowie. Bo to nie w tych kulminacjach film okazuje swój kunszt. To właśnie ta codzienność, te codzienne spojrzenia, unikanie kontaktu wzrokowego, drobne gesty, rozmowy czy sposób w jaki odnoszą się do swego dziecka noszą w sobie największy ładunek emocjonalny. Często nawet brak jakiekolwiek znaczącej interakcji, wymowne milczenie, najlepiej oddają jak bohaterowie się od siebie oddalają. Baumbach z mistrzowską precyzją buduje bohaterów i całą narrację, nastrój historii właśnie tymi pozornie nieznaczącymi scenami, pompując skrywane emocje.
Doskonale to wszystko uzupełniają świetne role Johansson oraz Drivera. Baumbach nie boi się operować dłuższymi ujęciami kamery, bez cięż w montażu, by pozwolić widzowi rozkoszować się wspaniałymi kreacjami. Pozornie to Johansson wypada lepiej, bo jej postać jest bardziej kompulsywna i energiczna, w kontraście do snującego się momentami niemrawo Drivera, ale to właśnie Kylo Ren potrafi skryć cały ten ból i ekspresję w jednym spojrzeniu. Czyni to niesamowicie. Nominacje aktorskie zapewne posypią się dla obojga. Również Laura Dern daje tu popis jako ekscentryczna adwokat, podobnie zresztą jak jej filmowy vis a vis Ray Liott. Och, jak mi go brakuje czasem w kinie, dla mnie jego obecność tutaj była kropą nad i smakowitości „Historii małżeńskiej”. Ale to nie wszystko, bowiem świetnie spisują się także członkowie rodziny Nicole: Julie Hagerty oraz Merritt Wever. No i Azhy Robertson, będący kością niezgody pomiędzy dwójką bohaterów. Czynny i bierny świadek rozpadu ich małżeństwa.
Poza długimi ujęciami film świetnie wykorzystuje też montaż, by opowiadać historię i manipulować odbiorem. Czasem faworyzuje jedną stronę konfliktu, po chwili drugą, a w następnej scenie staje się bezstronnym obserwatorem. I żongluje tymi perspektywami w umiejętny sposób budując historie obu postaci. A montaż w scenie zamykania bramy wjazdowej (powyżej kadr) to coś prześlicznego! Doskonale to wszystko uzupełnia muzyka, a właściwie… Jej brak w filmie. Dzięki temu zabiegowi otrzymujemy bardziej intymne spojrzenie w świat i w emocje tych bohaterów, mogąc przebywać z nimi bliżej. Muzyka nie dyktuje nastroju, wystarczają sami bohaterowie. Ich gesty, słowa, ruchy, spojrzenia. Ten delikatnie dokumentalny styl narracji świetnie wpisuje się w całość „Historii małżeńskiej”.
Noah Baumbach kolejny już raz dostarcza pozornie prostą historię, która dzięki temu, że umiejętnie zwraca uwagę na pozornie proste elementy, staje się filmem wspaniałym. Mając pod swoją ręką niewątpliwie utalentowaną obsadę potrafi wykorzystać ich talent do maksimum. Nie sili się jednocześnie na moralizowanie i dorabianie wielkiej skali do spraw coraz bardziej powszechnych, jakim są rozwody. I nie zawsze jest to film wygodny, często drapie po sumieniu i powoduje napływ cieczy do oczu, ale potrafi to też rozładować rozmowami o kupie czy sytuacjami komiczno-dramatycznymi. „Historia małżeńska” staje się tym samym jednym z filmów, o którym może być głośno w sezonie festiwalowym.