Każdy z nas ma jakieś swoje życiowe dewizy, mogące się zmieścić w paru słowach. Trzy słowa składające się na powyższy tytuł tekstu to jedno z moich życiowych przesłań. Ale najpierw opowiem wam o pewnym chłopcu.
Chłopiec od zawsze miał problemy z akceptacją u rówieśników. Zaczęło się już w przedszkolu: zmieniał je dwukrotnie, szukając odpowiedniego dla siebie towarzystwa. Zawsze trafiał do grona osób, które znały się od wózka i piaskownicy, więc był „tym nowym”. A to utrudniało jego asymilację.
Potem była podstawówka. Chłopaki w klasie dzielili się na tych fajnych, kujonów i frajerów. Chyba nie muszę dodawać, że nasz bohater był w tej ostatniej grupie? Szykanowany, poniżany, obrażany, nierzadko bity. Okradany. Nie miał odwagi poskarżyć się nauczycielom, rodzicom. Cierpienie nosił w sobie. Próbował opanować wstyd i ból. Potężny bagaż, który rósł z każdym tygodniem.
Koniec podstawówki, czas na gimnazjum, największą patologię ówczesnego systemu edukacji. Nie chcąc iść „z automatu” za kolegami z podstawówki do tego samego gimnazjum, wybrał inną szkołę, w innej dzielnicy. I trafił z deszczu pod rynnę. Nie dość, że sama dzielnica tej placówki edukacyjnej była bardziej „chuligańska”, to jeszcze mowa o gimnazjum – szkole dla dzieci w wieku, który predysponuje je do złych zachowań, podążania za głosem buzujących hormonów.
Jeśli podstawówka była ciężkim miejscem, to gimnazjum było jego piekłem. Nieudolny na WF, słaby fizycznie, okradany na przerwach z kieszonkowych na drożdżówkę. Kiedy próbował stawiać opór – było jeszcze gorzej. Po rozmowie z rodzicami otrzymał telefon komórkowy, by w krytycznej sytuacji móc powiadomić kogo trzeba. Telefonu został jednak szybko pozbawiony przez kilka lat starszych kolegów. Brak świadków, policja bezradna. Zmiana klasy niewiele pomogła. Trzy koszmarne lata.
Liceum ogólnokształcące. Chłopiec staje się chłopakiem, wszystko jest coraz poważniejsze, także koledzy wokół. Przemoc fizyczna zdarza się coraz rzadziej, wszak z głupoty się wyrasta. Często jednak to psychiczna przemoc była silniejsza i bardziej upokarzająca. Z czasem jednak, choć nie we wszystkich kręgach, w „ogólniaku” nasz chłopak zaczął zyskiwać akceptację.
Dzisiaj nie narzeka. Ba, wierzy, że dzięki tak ciężkiej młodości wyrobił sobie twardy charakter. Kiedy Cię biją – wyrabiasz w sobie coraz mocniejszy pancerz, akceptujesz ból, kolejne ciosy nie bolą tak mocno. Kiedy obrażają – starasz się nie zwracać na to uwagi. Tworzysz psychiczną skorupę, która Cię obroni przed najsilniejszymi atakami. Ten pancerz i ta skorupa zostają już na zawsze.
Nasz bohater w dorosłe życie wkroczył świetnie wyposażony, w oręż, który daje +100 do radzenia sobie w ciężkim, dorosłym życiu – dystans do samego siebie. Ba, kiedy ktoś go obraża, uruchamia mu się ironiczny auto-diss. Operowanie ironią, humorem wybrania go z wielu sytuacji.
Niewiele mamy dystansu do siebie. Kiedyś gdzieś usłyszałem, że najdłuższy dystans, jaki może w życiu pokonać człowiek, to dystans do samego siebie. Wielu nie potrafi pokonać tej drogi żyjąc kilkadziesiąt lat. Nasz bohater tę drogę przebył w zaledwie kilkanaście pierwszych lat swojego życia.
Obecnie radzi sobie w życiu całkiem nieźle, jest akceptowany w środowisku, choć czasem wyciszony, wycofany, obserwujący. Jakby szukał w otoczeniu potencjalnych oprawców. Lubi siedzieć w kącie i analizować wszystko wokół. Ma doskonały zmysł obserwowania i analizowania. Tak już mu zostało po gimnazjum. Zawodowo też ma się nieźle. Czasem usłyszy coś o swoich dawnych oprawcach: kilku siedzi w więzieniu za drobne przestępstwa, ktoś pracuje w warzywniaku. Jak inni? Nie wie, bo czy to istotne?
Najciekawsze jednak, że jeden z oprawców z czasów szkoły podstawowej, już w gimnazjum zaczął się bliżej z naszym bohaterem poznawać. Wspólne zajęcia pozalekcyjne, wspólne zainteresowania, granie w piłkę nożną. Dziś jest jego najlepszym przyjacielem. A właściwie to moim, bo, jak zapewne wielu z was już się domyśliło, bohaterem tego tekstu byłem, jestem ja. Cierpienie, którego zaznałem w młodości, sprawiło, że jestem, jaki jestem. A uważam, że jest ze mną całkiem nieźle.
Nie bójmy się cierpieć w cywilizacji wiecznego szczęścia. Cierpienie potrafi mieć swoje pozytywne aspekty.
——————————–KONIEC——————————–
Powyższy tekst napisałem pięć lat temu, w trakcie depresji. I choć tę szmatę już pokonałem, tak tekst w ogóle nie stracił na znaczeniu. Ba, nawet zyskał. Nie miałem odwagi przez parę lat go opublikować. Dziś go publikuję, bo wierzę, że każde zło jakie nas spotyka może być dla nas cennym doświadczeniem. A być może przeczyta ten tekst jakiś młody chłopak, bity, poniżany w szkole podstawowej. I będzie w stanie zareagować, zgłosić to, nauczyć się na moich błędach. Bo choć generalnie udało mi się przekuć to cierpienie w pozytyw, tak nie można pozostać biernym. Bądź odważniejszy niż ja, zanim będziesz w stanie dostrzec plusy w tym okrucieństwie.
Zdjęcie w nagłówku jest autorstwa Victora Chaideza