Od dziesięciu dni poruszam się po mieście o kulach, głównie komunikacją miejską. Nie sądziłem, że doprowadzi to do kilku, nieciekawych niestety, obserwacji.
Sam nie mam prawa jazdy, więc poruszam się właściwie jedynie publicznymi środkami transportu. Czasem zdarzy się jakiś Uber, czy coś, ale większość podroży to jednak pokonuję autobusami, metrem czy tramwajami. W Warszawie niemal zawsze brakuje miejsc siedzących, lecz nie mam z tym problemu. Ja jestem młody, zdrowy, mogę stać, a niech miejsca zajmują bardziej potrzebujący: kobiety czy osoby starsze. Gorzej zaczyna się dziać, gdy taki zdrowy nie jestem. Czyli właśnie teraz.
Nie uważam, że miejsce siedzące mi się należy, bo jeszcze mogę z tą chorą nogą ustać (choć nie powinienem jej przemęczać), jednak jest to jedna z nielicznych okazji, kiedy mógłbym usiąść. Jednak ostatnie dni doprowadziły mnie do przerażających obserwacji.
Jedyne osoby, które próbują mi ustąpić miejsca to osoby starsze. Młodzi, ludzie w średnim wieku rozsiadają się niczym paniska i udają, że nie widzą jak z problemami wsiadam do autobusu i próbuję utrzymać równowagę stojąc i opierając swój ciężar o jedynie jedną nogę. Odmawiam, bo wiem, że starsze osoby jednak bardziej zasługują na odpoczynek swoich wieloletnich, schorowanych kończyn.
To mi zaś z kolei przypomniało dwie historie z przeszłości, kiedy ciążyła nade mną klątwa i równo co dwa lata łamałem sobie jakąś kość. Kiedy w 2006 roku złamałem kość śródstopia, przez niespełna dwa miesiące nosiłem na nodze gips. Pojechałem do szpitala na zdjęcie gipsu, a noga poczuła od dawna wyczekiwaną ulgę. Jednak po tego typu przeżyciach trzeba nogę na nowo przyzwyczaić do chodzenia, co jest meczącym doświadczeniem.
Wracając ze szpitala zająłem miejsce siedzące w tramwaju chcąc dać odpocząć świeżo wyjętej z gipsu nodze. Wtem do pojazdu wsiadła grupa kobiet w średnim wieku, część zajęła miejsca siedzące. Te, którym miejsc nie starczyło, zaczęły się domagać ustąpienia przeze mnie miejsca. Starałem się spokojnie wytłumaczyć, że wolałbym tego uniknąć, bo wracam ze szpitala, z nie do końca sprawną nogą. Jednak na poparcie tego faktu nie miałem żadnych argumentów, kul, fragmentu gipsu, czegokolwiek. Kobiety wszczęły awanturę, jaki to jestem bezduszny i podły oraz, że młodzież schodzi na psy. Wszyscy współpasażerowie zaczęli im wtórować, więc bezsilny, chcąc uniknąć linczu ustąpiłem.
Druga sytuacja była jeszcze mniej przyjemna. Dwa lata wcześniej (mówiłem, klątwa doprowadzała do nieszczęść co dwa lata) miałem nieprzyjemny wypadek, wskutek którego złamałem obie kości przedramienia na dworcu SKM w Sopocie. Był grudzień, zima, więc miałem na sobie grubą kurtkę. Wsiadłem do kolejki, by wrócić do mamy i z nią udać się do szpitala.
Niestety, był to piątkowy wieczór, kiedy kolejki, zwłaszcza z Sopotu, przepełnione są pijaną młodzieżą wracającą z imprez. Prosiłem, by ktoś mi ustąpił miejsca, lecz wszyscy myśleli, że udaję złamanie (kurtka gruba, to i nie było tego widać). Skończyło się na tym, że w trakcie podróży jechałem totalnie bez trzymanki – jedna ręka złamana, drugą zaś musiałem trzymać pierwszą, by nie doznała większych uszkodzeń. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, gdy pędzący i trzęsący się po szynach pociąg powodował zderzanie się połamanych kości…
Bardzo mnie smuci fakt, że wiele osób młodych czy w średnim wieku nie bierze pod uwagę faktu, że młodszym, jak ja, osobom również może podupaść zdrowie i mogą potrzebować miejsca siedzącego. Zwłaszcza kiedy objawy gorszego stanu zdrowia są kompletnie niewidoczne, jak miałem przed laty, ale również jeżeli poruszam się o kulach. W takich momentach przestaję wierzyć w powracającą karmę – całe życie ustępuję miejsca bardziej potrzebującym, a kiedy to ja trafiam do grona potrzebujących wszyscy mają to gdzieś.