Trzydniową zaledwie majówkę przedłużyłem sobie o jeden dzień urlopu. Wszystko po to, by odpocząć, zregenerować się, napisać kilka tekstów na bloga spoglądając na góry. To jednak okazało się niewykonalne.
Ale jakoś za bardzo tego nie żałuję. Komputer targałem ze sobą jako zbędny balast, którego powinienem się pozbyć. Zresztą, to właśnie najchętniej bym zrobił z moim Makiem, zamieniając go na MacBooka Pro z Retiną. Ale ja dziś nie o tym. Ten przykrótki, majowy weekend spędziłem w gronie najlepszych internetowych degeneratów w tym kraju. I to w miejscu absolutnie nietuzinkowym – w Bieszczadach.
Klikajcie w fotki po pełny rozmiar.
Miałem wiele oczekiwań i planów w związku z tym wyjazdem, część z nich się sprawdziła, część niekoniecznie, ale w trakcie rozmów i przemyśleń znowu kilka rzeczy mi się w głowie uporządkowało. Dlatego każdemu polecam wyjazd w ten piękny zakątek Polski.
1. Tam nie ma Internetu.
Cudowna ekipa przed wdrapaniem się na szczyt.
Jechałem tam z wyczerpanym transferem danych, czyli internetem spowolnionym do prędkości zadyszanego żółwia. I to przy zasięgu LTE, którego tam nie uraczysz. A nawet lokalne sieci Wi-Fi często padają, wobec czego i terminale płatnicze w sklepach i lokalach odmawiają posłuszeństwa. Czy to źle? Wręcz przeciwnie! Oczywiście, chciało się sprawdzić wszystkie powiadomienia, lecz… Nie dało się. Więc po kilku godzinach po prostu się tego oduczyłem. Całkowity niemal detoks. Parę razy zdarzyło mi się podejść pod zasięg Wi-Fi, ale w kilka chwil sprawdzałem powiadomienia, które mojego życia nie zmieniały w żaden sposób.
2. Bieszczady są piękne.
Ja jestem prostym człowiekiem znad morza i to morskie rejony przeważnie wybierałem jako cel moich wojaży. No dobra, mieszczuchem też jestem, więc jak nie morze, to metropolie. Zawsze. Choć za młodu odwiedziłem dwukrotnie polskie Tatry, to nigdy do gór mnie nie ciągnęło. Ale od dwóch lat coś we mnie rosło… W lutym udało mi się to pragnienie ugasić wyjazdem w okolice Żywca. Teraz były Bieszczady. I góry pokochałem. Oglądanie panoram miast zawsze mnie kręciło najmocniej, ale teraz mogę podziwiać również rozległe tereny bez żadnej zabudowy. Niezwykle kojący widok.
TweetupX – TroyannMoże i nie udało mi się napisać żadnego tekstu będąc w Bieszczadach, ale udało mi się nagrać coś takiego. :)Fajne?#tweetupx #bieszczadyMuzyka: Spoiwo „Years of Silence”
Posted by Troyann on Monday, May 4, 2015
3. Codzienność jest błaha.
Michał Górecki przygrywał do ślubu cywilnego w górskiej chatce
Każdego tygodnia w Internecie pojawiają się kolejne napierdzielanki. A to jakiś bloger napisał coś głupiego, a to jakiś serwis po kimś pojechał, a to jakiś mem, a to coś… Ludzie żyją tym, komentują, jakby byli bezrobotni i nie mieli nic porządnego do roboty. Wojenki kończą się po kilku dniach, nikt ich nie chce pamiętać. A tymczasem wokół nas tyle piękna, które przetrwa długie pokolenia. Po co przejmować się byle idiotyzmami, skoro można podnieść wzrok znad ekranu i spojrzeć na otaczające nas widoki, choćby i te miejskie. Albo na góry. Zbyt wiele czasu poświęcamy na rzeczy błahe, za mało na oglądanie świata, który kiedyś przyjdzie nam pożegnać. Co chcesz pamiętać na chwilę przed śmiercią? To, że ktoś nazwał kogoś innego idiotą, czy widok mgły schodzącej ze szczytów gór?
4. Nadaję się na nianię
W gronie kilkudziesięciu osób, które mi towarzyszyły przez te kilka dni, była i gromadka dzieci. I tak jak nienawidzę dzieci, żadnych mieć nie planuję, tak spędzenie tych kilku godzin na zabawie z nimi i unikania ich w kolejnych dniach sprawiały mi ogromną frajdę. Wujek Trojan na zawsze w ich sercach. Przynajmniej taką mam nadzieję.
5. Śniadanie w słońcu
Ale nie byle jakie śniadanie. Wiejskie pomidory czy ogórki smakowały mi w Bieszczadach o niebo lepiej niż te z osiedlowego sklepu. Świeże pieczywo nie ma żadnego porównania. Drewniana ława jako stół na dworze i gorące, poranne słońce przypominało mi dzieciństwo na Kaszubach. Jedno tylko względem miasta się nie zmieniło – suchary. W sensie, te serwowane przeze mnie. Wciąż nie zawsze smaczne.
6. Ludzie są najlepsi
Wszyscy razem. Szczytujemy.
Od dawna uważam, że najlepsze, co mnie w życiu spotkało to ludzie. Nawet jak nie wszyscy mnie lubią, to ja potrafię lubić ich. na tego typu wyjazdach, gdzie kumulacja zajebistości jest gęsta niczym smoła, potrafię godzinami siedzieć cicho i tylko słuchać mądrzejszych od siebie. Chłonąć mądrości starszych, poznawać pasje rówieśników, poznawać perspektywę młodszych. To poszerza horyzonty, pozwala odciąć się od codziennej rutyny, przyswajać dobre zachowania i przekonania.
7. Jeden telefon może dać wiele radości
To nie są Bieszczady, jakby co. Ale zdjęcie mi wyszło.
Kilka dni przed wyjazdem odwiedziłem moją babcię, opowiadając jednocześnie o planowanym wyjeździe w Bieszczady. Chorowite jej oczy na wypowiedzianą nazwę gór rozświetliły się młodzieńczym blaskiem. Ugrzązłem w ponad godzinnej podróży w czasie z babcią, która spędziła kilka tygodni w Bieszczadach w roku 1960. Była wtedy młodsza niż ja, a cały region zwiedzała z jednym plecakiem i namiotem. Wtedy nie było wytyczonych szlaków wspinaczkowych, teren był jeszcze bardziej dziewiczy niż obecnie. Gdy wspiąłem się na Połoninę Caryńską zadzwoniłem do babci, meldując jej wykonanie zadania, jakbym właśnie skończył zadania z matematyki, które kiedyś mi zadawała. Radość i rozmarzenie w jej głosie były nie do opisania. Opowiadała mi o swoim podejściu na ten szczyt.
I właśnie takie momenty chcę pamiętać z życia, kiedy dożyję do jej wieku. A nie internetowe gównoburze.
Wielopiętrowe te góry.
Rzeszowska pipa zaliczona.
Dziękuję wszystkim za ten wyjazd. A zwłaszcza inicjatorom: Gosi, Magdzie, Krzysiowi i Pawłowi.