Za niespełna tydzień fani na całym świecie doczekają się premiery najnowszej produkcji studia CD Projekt Red, czyli trzeciej części Wiedźmina. Powyższy tytuł brzmi wręcz obrazoburczo, lecz taka niestety prawda.
Nigdy nie byłem wielkim fanem RPG-ów, nie ukończyłem żadnej z poprzednich części Wiedźmina, choć dużo godzin poświęciłem na blaszaku łupiąc w pierwszą odsłonę. Dlatego na Dziki Gon nie czekam jak choćby na GTA V, dla którego kupiłem konsolę, nie planuję brać urlopu ani głosować w wyborach prezydenckich na kandydata, którego poprze Geralt z Riwii. Gra mnie nie rajcuje, przynajmniej jako gra.
Ale z drugiej strony niesamowicie się cieszę, że The Witcher to polski produkt skazany na światowy sukces. Bo nie przypominam sobie żadnej marki czy produktu znad Wisły, który zaimponowałby globalnie i robił tak wielką furorę jeszcze przed swoją premierą. A już dwa dni temu twórcy poinformowali, że zamówienie na kopię gry złożyło ponad milion graczy z całego świata. Poprzednia, druga część przygód Geralta, musiała czekać rok by sprzedać 1,1 miliona egzemplarzy gry.
Moim zdaniem dzieło polskich twórców to obecnie najlepszy produkt eksportowy, jakim dysponujemy. Nie byli nimi hydraulicy. Nie były nimi jabłka. Jest nim gra komputerowa. Z premierą nowego dzieła polskiego studia związana jest wielka kampania reklamowa, widoczna także na polskich ulicach. Obserwuję także publikacje w zagranicznych mediach i jestem pełen podziwu. Niewykluczone, że to największa globalna kampania reklamowa polskiego produktu w historii.
Dlatego, choć fanem tego typu gier nie jestem, czuję, że moim obywatelskim obowiązkiem jest zakupić egzemplarz Wiedźmina III i trzymać kciuki za światowy sukces polskiej gry. Choć wydaje mi się, że Geralt i bez moich kciuków poradzi sobie doskonale.