Wegetarianka, która rozkochuje się w mięsie? Scenariusz dość rzadki w życiu stał się podstawą historii opowiedzianej w filmie „Mięso”. Czy jest on wart waszej uwagi?
Po kilku tygodniach względnej ciszy na blogu spowodowanej sprawunkami wszelkiej maści oraz urlopem (pierwszy chyba w życiu, na który nie wziąłem komputera!) czas powrócić do regularnego pisania. Zwłaszcza, że mam sporo zaległości, także w kinach: „It” oraz drugi „Kingsman” to produkcje, które będę musiał nadrobić jak najprędzej, zanim rozpocznie się prawdziwy, jesienny maraton dobrych premier. A jeszcze chciałbym napisać co nieco o Madrycie, który udało mi się odwiedzić w trakcie urlopu, bo już wiele osób mnie pytało czy warto zwiedzić to miasto. Już teraz odpowiem: tak, warto. Ale dlaczego – o tym wam opowiem niebawem.
Lubię wegetarian, bo dzięki nim więcej mięsa zostaje dla mnie oraz innych miłośników bekonu. Znajdują się jednak czasem jednostki, które potrafią odnaleźć miłość w mięsie i o tym właśnie traktuje belgijska produkcja „Mięso” (angielski tytuł – „Raw”), który już w trakcie pierwszych pokazów na tegorocznych Nowych Horyzontach zaczął robić niemałe zamieszanie. Na tyle spore, że film znalazł dystrybutora i kilka dni temu trafił do kin. Mnie udało się go zobaczyć będąc przejazdem w Krakowie.
Danie główne bez przystawki
Krótki opis fabuły zapowiadał dość mocny i ciekawy seans – młoda wegetarianka o imieniu Justine wstępuje do szkoły weterynaryjnej, kocha zwierzątka i w ogóle, lecz zostaje zmuszona do spróbowania mięsa. To zaś powoduje, że mięso zaczyna jej smakować, nawet to ludzkie. Kanibalizm jest tematem mocno szokującym i gdy przewija się w produkcjach filmowych to pozostawia ogromny ładunek emocji, nie zawsze pozytywnych, by wspomnieć choćby postapokaliptyczny „The Road” z Viggo Mortensenem.
„Mięso” jest jednak filmem nieco innym. To skromny i cichy, a jednocześnie szokujący i próbujący wykrzyczeć coś więcej obraz. Obserwacja przechodzącej totalną metamorfozę bohaterki jest fascynująca, lecz jednocześnie całkiem przewidywalna. I to jest chyba największa wada tej produkcji – kolejne wydarzenia zdają się być szokujące do momentu, kiedy zaczynasz przeczuwać co wydarzy się w następnych scenach. Wtedy pozostaje jedynie czekać na jakiś zwrot akcji, który uderzyłby w widza w sposób inny niż wizualna jego warstwa (ta jest naprawdę mocna i momentami obrzydliwa w swoim realizmie).
Niestety żadnego zwrotu akcji nie otrzymujemy. Cała historia zamyka się w samym opisie filmu i nie oferuje nic ponad to. Film zdaje się też próbować zadać ważne egzystencjalne pytania o ludziach, jednak dość nieudolnie. Kiedy po filmie probowaliśmy ze znajomymi odczytać jakieś metafory przekazane przez „Mięso” to każdy z nas znalazł własną interpretację. Chodzi o wegetarianizm i nawyki żywieniowe? A może o predestynację – niezależnie kim chcemy być to środowisko, w którym funkcjonujemy decyduje o tym kim jesteśmy? Z wielu teorii każda może być jednocześnie prawdziwa i fałszywa, albowiem żadna z nich nie jest wyraźnie zarysowana. Efekt jest taki, że film bardziej szokuje formą niż treścią, a przecież oglądamy akt kanibalizmu!
Ale za to deser…
O ile scenariusz pozostawił lekki, hehe, niesmak (wiadomo, że mięso surowe nie jest najlepszym rozwiązaniem), tak niewiele można zarzucić realizacji. Film bardzo dużo zawdzięcza świetnej grze dwóch głównych postaci. Zarówno Justine (w jej roli Garance Marillier), jak i jej siostra Alexia (Ella Rumpf) dają nam znakomite i wiarygodne kreacje. Zwłaszcza, że mamy tu sporo bardzo odważnych ujęć, które wiele młodych aktorek mogłyby skonfudować i doprowadzić do gorszej formy odtwórczyń. Nie, tu mamy naprawdę mocne i świetnie zagrane sceny, co zwłaszcza w przypadku niewinnie wyglądającej Justine wypada wybornie.
Klimatu całości dodaje stonowana muzyka, przerywana głośniejszymi scenami imprezowymi. Bekonem na burgerze (bo przecież nie wisienką na torcie!) produkcji pozostają zdjęcia, które zrobiły na mnie kapitalne wrażenie. I nie mówię tu jedynie o bardzo realistycznym odwzorowaniu umiłowania do mięsa, także tego ludzkiego. O nie, nawet zwyczajne kadry lokalizacyjne („establishing shots”) są osobnymi perełkami – świetne kompozycje i oświetlenie sprawiają, że film ma spójną i ciekawą symetrię oraz estetykę.
Czy „Mięso” jest więc filmem godnym polecenia? Cóż, ciężko mi powiedzieć. Choć osobiście czuję lekkie rozczarowanie treścią, która nie dała mi nic ponad opis dystrybutora oraz była w dużym stopniu przewidywalna, tak forma jest na bardzo wysokim poziomie. Dostrzegam też potencjał tego filmu do wywołania jakiejś większej dyskusji, lecz ani ja, ani sam film chyba nie wiemy o czym konkretnie. A szkoda, bo gdyby historia została nieco lepiej rozwinięta otrzymalibyśmy jeden z ciekawszych obrazów tego roku.