Kucharz na emeryturze – recenzja filmu „El Camino”

Niektóre seriale otrzymują satysfakcjonujące zakończenie. Rzadko, ale jednak. Tak było w przypadku jednego z moich ulubionych – „Breaking Bad”. Jednak twórcy postanowili dać nam dodatkowy epilog.

A przecież od zakończenia tej niesamowicie popularnej serii minęło już sześć lat. Niedosyt fanów jest zaspokajany kolejnymi sezonami serii spin-off, czyli „Better Call Saul”, który niewiele ustępuje swoim poziomem oryginałowi. Zawsze jest jednak pokusa, by odcinać kupony od sukcesu. I tej pokusie ulegli twórcy tworząc „El Camino”, a więc kontynuację świetnego serialu. I choć strasznie się ucieszyłem na tę wieść, byłem również pełen obaw. Bo seriale często otrzymują kiepskie zakończenia, a dzieło Gilligana zakończyło się wyjątkowo dobrze. Zresztą, jakiś czas temu pisałem już, że serialom często nie pozwala się odejść z godnością. Ileż to seriali kończyło się w bardzo kiepski sposób? Pozostawiając fanów w niedosycie, a nierzadko wręcz frustracji.

El Camino: A Breaking Bad Movie

„El Camino” to dwugodzinny film, który pokazuje kilkadziesiąt godzin z życia Jessego Pinkmana po tym jak zostawił Waltera White’a na śmierć. Możemy więc zobaczyć jak sobie poradził po wszystkich przejściach, a także w ich trakcie, albowiem film pełen jest retrospekcji do kluczowych momentów, które pozwalają mu przetrwać. Vince Gilligan, również jako reżyser, bardzo stara się odtworzyć klimat serialu wieloma zabiegami. Muzyką, ujęciami kamery, scenografiami czy układem kolejnych scen. Mocno gra też sentymentem, kiedy Jesse spotyka kolejne osoby znane fanom serialu. Powolna, stonowana narracja, kamera umieszczona często na kluczowych rekwizytach czy elementach scenografii, timelapsy – w „El Camino” wiele jest elementów, które definiowały styl opowiadania „Breaking Bad”. Nawet same wydarzenia idealnie wpisują się w chaotyczny klimat tej serii.

Niestety jednak, to, co doskonale działało budując napięcie i zainteresowanie w formacie telewizyjnym, epizodycznym, nie działa tak doskonale w formie filmu. W trakcie seansu bohaterowie niewiele się zmieniają, bo oglądamy po prostu dobrze znane postaci w doskonale nam znanych rolach, a jedynie w nowych sytuacjach. To zaś sprawia, że choć „El Camino” jest pełen smaczków, gestów i nawiązań do serialu, tak jako samodzielny film jest pozbawiony większego sensu. To właśnie niuanse sprawiały, że serial był wybitny, a tu tych niuansów brakuje.

El Camino: A Breaking Bad Movie

Oczywiście, wiele frajdy daje ponowne oglądanie Jessego Pinkmana, wraca tęsknota za Albuquerque. Zwłaszcza, że Aaron Paul aktorsko nie odstaje od swojej kreacji sprzed lat. Jednak niekoniecznie sprawdza się to w przypadku takiego epilogu, albowiem siłą serialu zawsze były relacje pomiędzy głównymi bohaterami, ich starcia. Kiedy cała historia jest pozbawiona kolejnych pierwszoplanowych postaci to całość sporo traci. I choć postaci drugoplanowe są wciąż świetne, tak nie posiadają głębokiej historii relacji z Jessem, nie mają więc tego ładunku, który stanowił o geniuszu „Breaking Bad”.

Momentami ma się wrażenie obcowania z dwoma, niewypuszczonymi wcześniej odcinkami serialu. Niestety, gdyby tak faktycznie było, nie moglibyśmy mówić o „Breaking Bad” jako serii, która otrzymała godne zakończenie. I choć fajnie było wrócić do tego świata, sam film absolutnie nie jest zły i ma kilka wspaniałych momentów, tak jednak wydaje mi się zbędny. Vince Gilligan ma dryg do opowiadania historii, ale znacznie lepiej konsumuje się je w formacie telewizyjnym. Dlatego bardziej czekam w sumie na kolejny sezon „Better Call Saul„.

Opinia:

Fajnie wrócić do Albuquerque i znanych twarzy, choć jest to absolutnie zbędny epilog świetnie zakończonego serialu.

Moja Ocena:
7
/10
Film obejrzałem w:
Netflix
Partnerzy Troyanna