W ostatnich tygodniach widziałem w mediach społecznościowych dużo lamentów na temat seriali, które nie otrzymają kontynuacji. Moim zdaniem nieco niesłusznie, albowiem seriale, trochę jak ludzie, powinny mieć prawo odejść z godnością.
„Brooklyn 9-9 został anulowany. FOX, pier… się!”
„Jak można kasować serial taki jak The Expanse!?”
„Ja wiem, że to nie był najlepszy serial, ale dopiero się wkręciłem w oglądanie 'Designated Survivor’, a go właśnie kasują. :/”
To tylko część komentarzy jakie widziałem w ostatnim czasie odnośnie decyzji stacji telewizyjnych odnośnie kontynuacji niektórych seriali. I jasne, często szkoda niektórych produkcji, zwłaszcza jeśli nie otrzymają satysfakcjonującego zakończenia, ale uważam, że nie można ciągnąć seriali w nieskończoność.
Seriale jak zbyt długo gotowany makaron
Znamy wiele przypadków seriali, które ciągną się zdecydowanie za długo, zyskują kolejne sezony, a tracą powoli sens. Tytuły, które są naprawdę wybitne w pierwszych odsłonach zaczynają odcinać kupony od swojej marki w kolejnych seriach, jadąc na dotychczasowym fejmie i zatracając się coraz mocniej w swoich absurdach, pchając widza do coraz gorszego zadowolenia. Ale i tak obejrzy, bo oglądał wcześniej.
Najlepszym, a w zasadzie najgorszym, przykładem takiego serialu jest w moim odczuciu „Lost” („Zagubieni”). To był pierwszy serial, jaki oglądałem. To dzięki niemu zacząłem konsumować telewizyjne medium. Z wielu powodów przełomowy projekt J.J. Abramsa stawał się jednak z każdym kolejnym sezonem coraz bardziej idiotyczny i absurdalny. Efekt? Nie wspominam dzisiaj, po latach, tego serialu najlepiej. Gdyby został skończony po trzecim czy czwartym sezonie miałbym w związku z nim znacznie lepsze wspomnienia. Podobnie było zresztą z takim „Prison Break” czy „24”, które też były ciągnięte zbyt długo. Po pięciu sezonach oglądanie „The Walking Dead” stało się wręcz męczące.
Seriale zbyt smaczne, bo krótkie
Z drugiej strony, znamy seriale, które mimo dużej liczby sezonów wciąż trzymały wysoki poziom, a także dały satysfakcjonujące widza ostateczne rozwiązanie i odpowiedzi na większość pytań, które zadawali sobie widzowie. Tutaj chyba najlepszym przykładem będą losy Waltera White’a, czyli serial „Breaking Bad”. Każdy kolejny sezon dzieła Vince’a Gilligana był lepszy, ale nie można było ciągnąć tego w nieskończoność, więc otrzymaliśmy mocne, pamiętne zakończenie. I nie można powiedzieć dzisiaj złego słowa i tych pięciu sezonach.
Zresztą, Vince Gilligan i spółka zamiast brnąć w dalsze, bezsensowne sezony „Breaking Bad” postanowili stworzyć serię spin-off, czyli „Better Call Saul”. I choć jest to nieco inny serial, z częściowo innymi bohaterami, zupełnie inną dynamiką, to wciąż odczuwać w nim klimat „Breaking Bad”, z doskonałą narracją, świetnymi dialogami i poczuciem tego, że chwilę wcześniej po danej lokalizacji mógł przechadzać się sam Walter White. I wydaje mi się, że tego typu podejście – produkcja spin offów zamiast kolejnych sezonów danego serialu – może znacznie lepiej wpływać na to jak dany serial zapamiętamy.
Lepsze wrogiem dobrego
Rynek produkuje coraz więcej seriali, więc to naturalne, że najmniej popularne (nawet jeśli dobre) będą szybko kasowane przez osoby decyzyjne. Pomysłów jest wiele. Osób, które chcą treści serialowe produkować oraz podmiotów, które mogą je dystrybuować jest jeszcze więcej. Wydaje się, że rynek zaczyna być zdominowany powoli przez Netflixa ze swoimi autorskimi produkcjami, a także zakupem praw do dystrybucji globalnej wielu tytułów produkowanych lokalnie.
Należy jednak pamiętać, że w wyścigu biorą udział jeszcze Amazon, HBO, Showmax, a w najbliższym czasie również Disney, Apple, a pewnie i Facebook czy Google. Treści, które będą mogły do nas szybko trafić za pomocą istniejących i nowych platform dystrybucji na wzór Netflixa będzie jeszcze więcej, a każda z nich będzie posiadała szereg treści dostępnych na wyłączność. To oznacza dla odbiorcy jeszcze więcej seriali, filmów czy dokumentów dostępnych w każdym możliwym miejscu.
I tutaj w życie wcielona zostanie zapewne zasada „lepsze jest wrogiem dobrego”. Musimy pogodzić się z tym, że część seriali, które kochamy znikną z anteny i nie otrzymamy dalszych sezonów. Jedyne, na co powinniśmy liczyć, to by otrzymały one zadowalające nas zakończenie. Tak, byśmy zapamiętali je jako te najlepsze seriale naszego życia.
Będąc świeżo po 7. sezonie „Homeland” ucieszyłem się na wieść, że jeden z moich ukochanych seriali dostanie jeszcze tylko jeden, ósmy sezon. Bo choć chciałbym tego więcej, tak wiem, że Carrie musi wreszcie odejść. Oby tylko zrobiła to w wielkim stylu. A jeden z twórców serialu, Howard Gordon (ma na koncie również moje ukochane „24”), pewnie wymyśli kolejny serial, który podbije moje serce. A jeśli nie, to znajdzie się inny. Jedyny problem jaki nas czeka za parę lat to problem bogactwa wyboru. Chciałbym mieć taki problem zawsze.