Wkroczyłem w jakiś dziwny, niezbadany dla mnie okres w życiu i zaczynam robić rzeczy, których bym się po sobie nigdy nie spodziewał.
Już w moim podsumowaniu poprzedniego roku wspominałem o tym, że moja trwająca niemal dziesięć lat „relacja” z papierosami przeżywała drobny kryzys. Zacząłem robić sobie trwające dwa czy trzy dni przerwy od palenia. Ale nie wierzyłem za bardzo, że uda mi się odstawić ten nałóg na dłużej. Jednak postanowiłem rzucić sobie samemu wyzwanie i nie palić w lutym. Niby pójście na łatwiznę, bo to najkrótszy miesiąc w roku, ale pamiętajmy, że tym razem padło na rok przestępczy, to znaczy przestępny, więc luty wcale nie był tak znacznie krótszy. 29 dni bez papierosa? Wydawało mi się czymś nieosiągalnym w momencie, kiedy wypalałem mniej więcej pół paczki dziennie.
Popalać zacząłem w klasie maturalnej, kiedy to stres związany z maturą, a zwłaszcza nauczycielką od matematyki, która bardzo starała się mnie do egzaminów nie dopuścić zwyczajnie mnie przerósł. Jednak wciąż nie było to nałogowe palenie. Raczej od okazji do okazji. Nałogowo palić zacząłem trzy lata później, pod koniec studiów licencjackich. I tak mi zostało do dziś… A właściwie do listopada. W trakcie tej dekady wypracowałem sobie długą listę nawyków oraz system wartości, które powiązałem z nałogiem. Lubiłem palić. Lubiłem wstać rano, zrobić kawę, stanąć w oknie i wybudzać się ze snu. Lubiłem podróżować i po wyjściu z pociągu czy samolotu odpalać papierosa. Lubiłem przerwy w pracy, kiedy po wykonaniu jakiegoś ciężkiego zadania robiłem sobie parę minut odpoczynku od zadań i paliłem papierosa. Lubiłem po posiłku zapalić. Lubiłem tuż przed snem zapalić i podsumować sobie miniony dzień. Lubiłem po wysiłku fizycznym nagrodzić się papierosem. Nawet kiedy kilka lat temu dużo biegałem to po powrocie z treningu od razu sięgałem po fajkę. Koncert? Festiwal? Papieros był nieodzowny. Czułem się fajnie paląc. Lubiłem to.
Jednocześnie, wiedziałem, że może kiedyś rzucę. Późno zacząłem palić (koniec licencjatu to dość późno w porównaniu do innych z mojego otoczenia, którzy zaczynali w gimnazjum, liceum czy na studiach), więc jak rzucę to też później. Może, kiedyś, zobaczymy. Lubiłem palić, a w życiu lubię robić jedynie rzeczy, które lubię. Nie mogę więc wbrew sobie odrzucać to, co lubię. Taki system funkcjonowania w życiu mi bardzo odpowiadał. Dlatego nie chciałem rzucać palenia.
Ale po powrocie z Gruzji, gdzie paliłem jak zawsze, pielęgnując swoje codzienne rytuały, coś zaczęło się we mnie zmieniać. Wróciłem lekko chory, a fajki zaczęły mnie lekko uwierać. Wcześniej nie bardzo mi to przeszkadzało – nawet leżąc trzy lata temu w szpitalu jakoś znajdowałem sposób by zapalić. Ale pomyślałem sobie o robieniu krótkich przerw: dzień, dwa, raz udało mi się nawet trzy dni nie palić. Ale myślenie o moich rytuałach nie dawało mi spokoju i z ulgą kupowałem kolejną paczkę. Jednak te tygodnie dały mi świadomość tego, że dużo łatwiej mi nie palić, jeśli akurat nie mam pod ręką paczki papierosów.
Jednocześnie zbiegło się to z momentem, kiedy dwójka moich przyjaciół zaczęła przebąkiwać o rzucaniu palenia. Kółko wzajemnej motywacji, wspólne wyzwanie, brzmiało super, ale wciąż jakoś nie potrafiłem sam siebie przekonać do odrzucenia tego, co zwyczajnie lubię. Jednocześnie, wiedziałem, że jeśli kiedyś rzucę palenie to siłą własnej woli, bez wspomagaczy.
Po powrocie z Neapolu, w którym skradziono mi telefon, w którym paliłem więcej niż zazwyczaj – moja dotychczasowa naturalna reakcja na stresowe sytuacje – zacząłem myśleć o rzuceniu jeszcze mocniej. Uznałem, że luty będzie miesiącem bez papierosa. Nie po to, żeby rzucić raz na zawsze. Taka motywacja by na mnie nie zadziałała. Nie mogę rzucać tego, co lubię, a nie wierząc w to, co robię po prostu by mi się to nie udało. Dlatego postawiłem sobie cel i system motywacji zupełnie inaczej: nie będę palił przez miesiąc, by sprawdzić swoją silną wolę. By przetestować swój organizm i jego reakcje. Jednocześnie odstawię na miesiąc alkohol, bo choć nie jestem od niego uzależniony i nie spożywam zbyt wiele, to jednak jego konsumpcja mocno powiązana jest z paleniem. A odstawienie alkoholu nie będzie dla mnie problemem – nie jestem uzależniony. Słowem: nie chciałem odstawić fajek, by rzucić palenie, a by rzucić sobie samemu wyzwanie.
I ten system motywacji na mnie zadziałał, wręcz nie mogłem się tego miesiąca doczekać i odliczałem dni do niego! Akurat jeszcze fajnie się złożyło, że ostatniego dnia stycznia współorganizowałem spotkanie ze znajomymi, które miało być dla mnie ostatnim dniem palenia i picia alkoholu. I przyszły pierwsze dni bez.
Skłamałbym mówiąc, że było łatwo. Było bardzo ciężko, a wielokrotnie zastanawiałem się nawet po co mi to wszystko, dlaczego sobie to robię, skoro to tylko zadanie na jeden miesiąc. No, ale wytrwałem dzielnie. Wciąż uruchamiałem w sobie te stare rytuały. Zdarzało mi się wstać od komputera po wykonaniu jakiegoś ważnego zadania, otwierać okno i… Zdziwić się co ja właściwie chcę zrobić. Pierwszy większy test nadszedł po tygodniu, kiedy pojechałem do przyjaciół w Trójmieście na imprezę. Większość piła, paliła, a ja się raczyłem bezalkoholowymi piwami. W pewnym momencie postanowiłem, zgodnie z moim rytuałem, wyjść ze wszystkimi palaczami na balkon i… Nie palić. Znowu, kuszenie było bardzo silne, ale nie złamałem się. Przetrwalem w dymie papierosów innych osób.
Kilka dni później zrobiłem kolejną rzecz, której bym się po sobie nie spodziewał i zacząłem chodzić na siłownię. Nienawidzę siłowni. Uwielbiam uprawiać sport, ale właściwie tylko jeden (piłkę nożną) i wyłącznie na świeżym powietrzu. Jednak kontuzja kolana z poprzedniego roku wciąż dawała mi się we znaki, więc nie chciałem przedwcześnie wracać do grania w piłkę. Póki co na siłownię chodzę nie wiem po co, ale chodzę. Nie rozumiem sam siebie. Chyba kolejne wyzwanie, które sobie postawiłem i chcę w nim wytrwać. To chyba ten okres mojego życia, kiedy rzucam sobie wszelkie wyzwania i chcę im podołać. Chcę poczuć, że mam kontrolę nad swoim życiem. Że żaden nałóg nie będzie kontrolował mnie. Chcę mieć pełnię kontroli nad swoim ciałem. Pierwszy raz w życiu.
Jednocześnie, planując cały ten miesiąc bez papierosów i alkoholu wiedziałem, że nadejdzie dzień 1 marca. Wiedziałem, że tego dnia będzie mecz Realu Madryt z FC Barceloną, że spotkam się z przyjaciółmi i dam sobie nagrodę – wypiję alkohol i zapalę papierosy. Piszę te słowa popołudniu tego dnia, kiedy kupiłem sobie paczkę papierosów. Absurdalna głupota, ale obiecałem to sobie, to było moją motywacją, więc musiałem tego dokonać.
Ten miesiąc udowodnił mi kilka rzeczy. Przede wszystkim – potrafię zapanować nad sobą, swoim ciałem i umysłem. Jestem z siebie szalenie dumny. Czuję się królem swojego życia, nawet po zapaleniu kilku papierosów po tej przerwie. Udowodniłem sobie, że mam niesamowicie silną wolę. A to motywuje do tego, żeby przenieść ją na inne obszary swojego życia.
Druga sprawa dotyczy mojego uzależnienia. Przez dziesięć lat wydawało mi się, że jestem uzależniony od tytoniu. I miałem rację – WYDAWAŁO MI SIĘ. To nie brak tytoniu mnie najmocniej bolał w trakcie odstawienia papierosów. Uzależniony byłem od tych wszystkich rytuałów i sytuacji, które w trakcie dziesięciu lat nałogowego palenia w sobie ukształtowałem. Jednak rytuały, choć są wygodne i upraszczają nasze życie, można zmienić. Można je zastąpić. Ja nie umiałem ich zastąpić, będę nad tym pracować, ale to właśnie brak możliwości zapalenia po obiedzie, po wyjściu z pociągu czy po treningu mnie irytowały. Nie sam brak tytoniu, jego „smaku”. Zorientowanie się w tym, co było moim uzależnieniem było dla mnie szalenie wartościowym odkryciem.
Kolejnym ciekawym doświadczeniem było życie w Polsce. Bo choć doświadczam tego już ponad trzy dekady, to jednak nie spodziewałem się, że tak ciężko w tym kraju jest nie pić alkoholu. W trakcie tych ponad czterech tygodni zdarzało mi się spędzać kilka wieczorów w knajpach ze znajomymi i zbyt często zdarzało się, że dla osób niepijących alkoholu nie ma zbyt wielu opcji. Najbardziej skrajnym przypadkiem była modna knajpa na Poznańskiej w Warszawie, gdzie spotkałem się z paronastoma dobrymi znajomymi „z internetów” i jedyną opcją dla mnie był… soczek pomarańczowy 0,2l za 10 złotych. Absurdalnie droga opcja. No, ale nie miałem wyboru.
W innych knajpach było również ciężko, czasem brakowało piw bezalkoholowych, czasem brakowało DOBRYCH piw bezalkoholowych. A DOBRYCH piw bezalkoholowych jest już w sklepach naprawdę sporo. Pokochałem Miłosława IPA 0%. Jeśli czyta to brand manager tej marki to niech się zgłosi, bo ja za darmo mogę zostać waszym ambasadorem! Niestety, dostępność takich trunków w knajpach jest bardzo kiepska. W pewnym momencie aż poszedłem na kompromis z samym sobą – zacząłem pić piwa, których zawartość alkoholu szacowana była na 0,5 lub 1 procent. Trudno, złamałem nieco swoje postanowienie, ale to wciąż uważałem za sensowny kompromis z samym sobą. Świat się od tego nie skończył.
Uch, udało się! Osiągnąłem sukces! Wygrałem! nawet jeśli dziś kupiłem paczkę to wiem, że udało mi się zrealizować mój cel. Kiedy trwałem w lutym bez papierosów wiedząc, że kupię tę kolejną paczkę zakładałem dwa scenariusze, co może wydarzyć się dalej:
1. Odrzuci mnie całkowicie po tak długiej przerwie i rzucę na zawsze.
2. Uznam, że spoko i zacznę palić rzadziej niż wcześniej.
Oba scenariusze jakby nie patrzeć – są sukcesem. Bo w obu palę mniej niż wcześniej. I tak sobie ten sukces zdefiniowałem: palić mniej niż przez ostatnią dekadę. I w sumie zakładałem, że wybiorę opcję numer dwa, popalając sobie okazyjnie. Teraz wcale nie jestem tego taki pewien. Nie mam zamiaru się do niczego zmuszać. Ale już wiem, że bez fajek mogę żyć, więc może niebawem przekonam siebie samego do tego, by nie palić w ogóle. Już tego nie wykluczam, jak jeszcze robiłem w styczniu. Nie będę mówić, że rzuciłem palenie. Ograniczyłem, może rzucę. Tak czy siak, jestem świadomy siebie jak jeszcze nigdy wcześniej. Udowodniłem sobie, że mam silną wolę. No i miałem rację – jeśli odstawię fajki to dlatego, że chcę sam, siłą woli. Bez wspomagaczy. Jestem zwycięzcą.