Tekst ten publikuję głównie dla moich znajomych, z którymi rozmawiając o różnych dziełach popkultury z poprzedniego roku wywnioskowałem, że trochę brakuje im moich recenzji, poleceń i o wielu dziełach nawet nie słyszeli. A rok 2022 dał nam bardzo wiele znakomitych dzieł zarówno w kinie / streamingu, jak i w telewizji / streamingu.
Burzliwe lata pandemii, kryzysu ekonomicznego i licznych przetasowań w wielu branżach, w tym i rozrywkowej, odcisnęło mocne piętno na tym, co nas zachwycało (a także czasem rozczarowywało) w minionym roku. Bywały momenty, kiedy w kinach nie działo się zbyt wiele ciekawego, co było pokłosiem zaburzenia procesów produkcyjnych w trakcie lockdownów, a także niepewności związanej wówczas z przemysłem filmowym, a także skutków tych wydarzeń. Nie brakowało natomiast treści w streamingu (zarówno filmów, jak i seriali), gdyż w Polsce zadebiutowały dwie nowe platformy: HBO Max i Disney+. Obie dały nam tak wiele treści, że nie da się już tego wszystkiego nadrobić na ten moment, a przecież wciąż dochodzą nowe ciekawe materiały.
To wszystko zaś sprawiło, że na nudę narzekać nie mogliśmy. Na jakość publikowanych treści może czasem tak, ale na deficyt treści nie. Co też stwarza nowe problemy, podobno poszukiwanie „co dziś obejrzeć” jest coraz bardziej wymagające i zbyt wiele czasu poświęcamy często na podjęcie decyzji (a kumulując ten czas w skali roku można by poświęcić go przecież na obejrzenie dodatkowych treści). Jedno jest pewne – w ciekawych czasach przyszło nam żyć.
Jednak przejdę już do meritum, zacznijmy od najlepszych seriali, jakie obejrzałem w 2022 roku. I nie znajdują się tutaj wyłącznie te, które w minionym roku zadebiutowały, ale również te, których kolejny (czasem ostatni) sezon został w 2022 roku wyemitowany, tudzież – wreszcie trafiły na polski rynek. Kolejność niekoniecznie przypadkowa. Całość całkowicie subiektywna.
NAJLEPSZE SERIALE 2022 ROKU
„Peacemaker”, HBO Max
Dość zaskakująca propozycja, ale bohater DC w wykonaniu Jamesa Gunna i zagrany przez Johna Cenę to świetna, samoświadoma komedia dotycząca nie tylko bycia superbohaterem, ale i przedstawicielem niższych klas społecznych w Ameryce.
„WandaVision”, Disney+
Z całej plejady seriali Marvela na platformie Disneya, ten jeden miał nieco wyższy poziom niż pozostałe. Ciekawa formuła, dobrze opowiedziana historia i dobry poziom aktorstwa sprawiały, że całość połknąłem niemal na raz. Kolejne seriale tego uniwersum były coraz większym rozczarowaniem, aż ostatecznie postanowiłem je pomijać.
„Nasza bandera znaczy śmierć”, HBO Max
Taika Waititi miał w tym roku gorsze momenty („Thor: Miłość i Grom”), ale w tej produkcji telewizyjnej spisał się wybitnie (zarówno aktorsko, jak i jako jeden z twórców całości). Pełen ciepła, zaskakujących zwrotów, pięknych relacji pomiędzy piratami, historia o poszukiwaniu sensu życia i próbie odnalezienia się w grupie osób, która na pierwszy rzut oka do siebie pasuje. Istne „The Office” oraz „Co robimy w ukryciu”, ale osadzone w świecie piratów.
„White Lotus” (oba sezony łącznie), HBO Max
Podchodziłem do tej serii jak pies do jeża, ale dałem szansę i się zachwyciłem pierwszym sezonem – piękna dekonstrukcja zachowań, manipulacji, zakłamania klasy bogatych, która nadużywa swojego bogactwa i władzy do kontroli otoczenia. Śmieszne, ale i bardzo bolesne. Drugi sezon, sycylijski, trochę jednak rozczarował (więcej seksu i kłamstw niż samych mechanizmów działania bogaczy), ale nadrobił Sycylią.
„The Boys”, S01-03, Prime Video
Bardzo dużo czasu potrzebowałem, by się za to zabrać, nie wiedzieć czemu. Tak wulgarnego, brutalnego, ale jednocześnie mądrego, zabawnego i kryjącego pod grubą warstwą krwi, ejakulatu wiele mądrych przesłań, serialu chyba jeszcze nie widziałem. Nie jest to pozycja dla każdego, ale to rozrywka najwyższych lotów.
„Kulawe Konie”, S01, Apple TV+
Od dawna brakowało mi dobrego serialu szpiegowskiego. Tutaj mamy naprawdę ciekawą historię, choć intryga nie jest może najwyższych lotów, to bohaterowie (Gary Oldman <3), metody działania i poziom humoru tutaj robią naprawdę dobrą robotę. Wkrótce pewnie zabiorę się za drugi sezon i jestem ciekaw czy utrzyma ten sam poziom.
„Mandalorian” (oba sezony łącznie), Disney+
Warto było tyle czekać na debiut D+ w Polsce, by obejrzeć to w pełnej krasie. Wizualnie, narracyjnie, aktorsko, jedna z lepszych rzeczy z uniwersum Star Wars w XXI wieku.
„For All Mankind” S03, Apple TV+
Kocham ten serial miłością absolutną, trzeci sezon nie rozczarował, a wręcz wybił na orbitę mojej miłości. Bo choć jest to wciąż mocno oderwane od rzeczywistości alt fiction, to ładunek emocji, który towarzyszy kolejnym wydarzeniom jest bardzo mocno zakorzeniony w rzeczywistości i mocno się udziela.
„Ozark”, ostatni sezon, Netflix
Dla mnie jest to bez dwóch zdań najlepszy serial, jaki kiedykolwiek Netflix wyprodukował (a nie jedynie dystrybuował). I doczekał się równie dobrego zakończenia, w którym było gęsto, krwawo, okrutnie i nieprzyjemnie, ale ta gęstość i skala wydarzeń, aktorstwo, zdjęcia, muzyka, trzymają wybitny poziom do samego finału.
„Severance”, Apple TV+
Najlepsza nowa, oryginalna rzecz tego roku. Klimat, zdjęcia, estetyka, montaż, gra całej obsady, ale przede wszystkim historia. Odkrywana powoli, delikatnie, nie w całości, zacieśniające się elementy świata przedstawionego i trzymający w niesamowitym napięciu finał. Dawno nie było czegoś tak cudownego, mocnego.
„Andor”, Disney+
Najlepsza rzecz ze Star Wars w historii. Mam dużo sentymentu do filmów, tych pierwszych dwóch trylogii. Mam wspaniałe wspomnienia z oglądania wspomnianego już powyżej „Mandalorian”. Ale nic, absolutnie nic nie dorównuje w mojej ocenie temu, czym okazał się „Andor”. Bo, choć to historia osadzona w słynnym uniwersum, to opowiada przede wszystkim doskonałą historię w niesamowity sposób. Historię tę można by przenieść na dowolne inne uniwersum czy jakiekolwiek otoczenie, a wciąż będziemy mieli piękną opowieść o rodzeniu się buntu wobec opresji, totalitaryzmu. O tym jak drobne czasem gesty oraz przypadek, potrafią zmotywować do walki z okupantem. Jak wiele jesteśmy w stanie oddać za wolność. Do tego wizualia, brak większych efektów komputerowych, kulisy funkcjonowania machiny totalitarnej i biurokracji aparatu opresji, aktorstwo, wybitna muzyka Nicholasa Britella. Dzieło absolutnie wybitne. Obejrzałem je w całości dwa razy. Dwa razy płakałem w trakcie finałowego odcinka ze wzruszenia. Kocham.
„Better Call Saul”, ostatni sezon, Netflix
Jeden z najlepszych seriali mojego życia doczekał się jednego z najlepszych zakończeń w historii seriali. Nie muszę dodawać nic więcej. Długo zastanawiałem się czy spinoff mojego ulubionego dotychczas serialu stanie się kiedyś tak dobry jak „Breaking Bad”. Na szczęście nie był tak samo dobry, był lepszy.
NAJLEPSZE FILMY 2022 ROKU
„Lamb”
Z filmami studia A24 bywa tak, że albo biorą Cię bez ostrzeżenia i kupują w całości, albo całkowicie nie wpisują się w gust, odpychają i starasz się o nich zapomnieć. Ta druga, to zdecydowana rzadkość na szczęście, ale mocno się obawiałem, że tak będzie właśnie z tym dziełem. Okazało się, że na szczęście nie, to mocny dreszczowiec, w którym tak naprawdę niewiele jest mocnych scen, całość sobie płynie powoli, nurzając nas w coraz głębszych oparach absurdu i dyskomfortu, ale finał jest niesamowicie mocny i rozwala na łopatki. Nie jest to jednak film dla każdego, ale mnie kupił.
„Najgorszy człowiek na świecie”
Pewnie wiele osób z mojego pokolenia po obejrzeniu tego filmu miało podobnie jak ja: o, skądś to znam. Bo przedstawiał dość uniwersalne pragnienia, obawy i rozterki dla młodych ludzi żyjących w rozwiniętymkraju w czasach późnego kapitalizmu.
„Red Rocket”
Piękna historia o „white trash”, a więc nizinach społecznych Ameryki. Pełna odrzucających decyzji bohaterów i pięknych, głębokich uczuć.
„Książę”
Każdy czasem potrzebuje dobrego „feel good” filmu, ta brytyjska produkcja była właśnie takim miłym, ciepłym pluszaczkiem, po którym chce się jedynie przytulać.
„Bullet Train”
Niewiele było filmów akcji w tym roku, ten idealnie wpisał się w moją tęsknotę za tego rodzaju kinem. Zabawny, świetnie obsadzony, przerysowany i przewrotny akcyjniak, jakiego latem potrzebowałem.
„Men”
Choć najnowsze dzieło Alexa Garlanda mnie nieco rozczarowało, bo było czymś zupełnie innym niż jego poprzednie dzieła, to jednak to wciąż solidna produkcja, która w bardzo przerażający sposób opowiada o ważnych rzeczach. I ten Rory Kinnear, jedna z kreacji roku. I muzyka Geoffa Barrowa oraz Bena Salisbury’ego.
„Nieznośny ciężar wielkiego talentu”
Samoświadoma komedia z elementami akcji z pięknym Pedro Pascalem i coraz lepszym z wiekiem Nicolasem Cage’em. Definicja prostej, ale nie głupiej, rozrywki kinowej.
„Belfast”
Wzruszający obraz jednocześnie opowiadający o wojnie w Irlandii, ale z perspektywy rodziny, małego chłopca, który dopiero uczy się zasad funkcjonowania świata. Pięknie to napisane, poprowadzone i zagrane. Kenneth Branagh wciąż potrafi reżysersko się popisać, jeśli akurat robi coś bardziej „swojego”.
„Top Gun: Maverick”
Definicja oldskulowego filmu akcji. Tom Cruise at its best. Pięknie to zrealizowane, choć historia prosta i tania jak barszcz z proszku.
„The Menu”
Jedna z niespodzianek ostatniego kwartału, dość przeciętnego w kinowych repertuarach. Błyskotliwe, zaskakujące i bardzo rozrywkowe kino, jednocześnie wpisujące się w trend kontestowania przepychu w dość karykaturalny sposób.
„The Batman”
Ale ja wierzyłem w Matta Reevesa. Ależ ja wierzyłem w Roberta Pattinsona. Jeden z najlepszych filmów z gatunku „superhero” w historii, gdyż niekoniecznie wpisuje się w ten gatunek. Połączenie dobrego kryminału, kina noir i akcji. Doskonała muzyka Michaela Giacchino, piękne zdjęcia, świetna obsada. Dwa seanse w kinie i wciąż było mi mało. Może i był długi, ale ani chwili się nie dłużył, piękna uczta.
„Nope”
Jordan Peele jest jednym z moich ulubionych reżyserów, bo potrafi ubrać tak wiele wątków, znaczeń i odniesień ubrać w proste pozornie historie. I robi to w sposób trzymający w napięciu, nawet jeśli niemal od początku wiadomo, co jest głównym zagrożeniem i czego można się spodziewać. W najnowszym dziele robi to po raz kolejny i mimo dostrzegalnych wad bawię się tą formą doskonale wraz z jego twórcą.
„Wszystko wszędzie na raz”
Zdecydowanie film roku. I pierwszy film w moim życiu, w którym tytuł (pozornie absurdalny i niezrozumiały) idealnie oddaje istotę produkcji. Ponieważ w tym filmie jest wszystko: pełne spektrum gatunków i emocji. To, co z niego wyniesie widz zależy w dużej mierze od wrażliwości i sumy doświadczeń życiowych. Może być to kino akcji z wieloma wymiarami, może być komedia, może być horror, może być dramat o nieudanych relacjach matki z córką, matki z ojcem, o biurokracji. W tym filmie zawiera się wszystko. Piękno, ból, miłość, gorycz, rozczarowania. Najlepiej zmontowana rzecz ostatnich lat, wybitne aktorstwo, choreografia walk i nie tylko. Naprawdę, tu jest wszystko. I to wszystko działa wszędzie. Zarówno z osobna, jak i jako całość na raz.
I tyle, sporo było świetnych treści do oglądania, a nowy rok na pewno nie zwolni. Po paru spokojniejszych miesiącach w kinach machina zaczyna znowu nabierać rozpędu, zaraz mnóstwo premier „oscarowych”, jeszcze więcej blockbusterów i przede wszystkim film roku – „Oppenheimer” Nolana. Skąd wiem, że to film roku? No cóż, po prostu wiem. Przekonacie się o tym zapewne za rok w kolejnym moim podsumowaniu.