W maju na festiwalu w Cannes Paweł Pawlikowski, zdobywca Oscara za „Idę” pokazał światu swój nowy film, który zachwycił wszystkich. „Zimna Wojna” trafiła do kin już dwa tygodnie temu, lecz dopiero wczoraj miałem szansę przekonać się na własne oczy czy mamy do czynienia z dziełem na miarę poprzedniego obrazu.
„Zimna Wojna” to film, w którym nie sposób doszukiwać się podobieństw do „Idy”. Nie tylko za sprawą czarno-białej formy opowiadania historii, ale i bliskiego powiązania całej historii z muzyką, sztuką i powojenną Polską. Jednak teraz film jeszcze bardziej skupia się na relacji dwojga kochanków: Zuli i Wiktora. Szara, brudna, smutna i komunistyczna sceneria nie jest idealna do budowania miłości, choć bohaterowie próbują o nią walczyć na wiele sposobów.
Relacja dwojga zarysowana jest na przestrzeni niemal dwudziestu lat i ma swoje wzloty i upadki. Zarówno Zula, jak i Wiktor popełniają po drodze masę błędów. Błędów bardzo głupich, ale wynikających po prostu z miłości i rzeczywistości, w której ta miłość jest budowana. Ciężko więc ich winić za to, że nie myślą czasem racjonalnie. Miłość nie jest racjonalna. Winić można za to nieco Pawlikowskiego za to, że jego film, bardziej ze względu na realizację narracji niż sam scenariusz, nie potrafi wzbudzić w widzu tsunami emocji.
Gdyż sam film jest bardzo oszczędny. W dialogach, muzyce (poza scenami związanymi stricte z muzyką), zdjęciach i emocjach właśnie. I choć jest to jednocześnie bardzo mocny punkt „Zimnej Wojny” i pozostawia wiele do swobodnego wyczuwania w grze aktorów i ich pojedynczych gestach, tak nie potrafi uwypuklić tych emocji, które z przedstawionej historii mogłyby wypływać. Właściwie tylko jedna scena potrafiła we mnie wywołać naprawdę mocny poziom zaniepokojenia sytuacją bohaterów. To trochę za mało jak na historię dość tragiczną.
Dlatego jest to film odpowiedni przede wszystkim dla osób wrażliwych i potrafiących czytać między wierszami, które zrozumieją powagę sytuacji bez jej określania w dialogach. Przecież bardzo podobny styl narracji mieliśmy już w „Idzie”. No i ja nawet za taką osobę się uważam i ten styl opowiadania historii bardzo mi się podoba, kiedy zamiast w dialogu między bohaterami dowiaduję się, że „jak to zrobisz to już nigdy się nie zobaczymy”, tylko kiedy widzę na ekranie to niewypowiedziane przerażenie związane z ryzykiem utraty miłości życia na zawsze. To jest piękne, ale sam poziom tych emocji nie potrafił na mnie zagrać.
Co jest jednocześnie dziwne, albowiem gra aktorska odtwórców głównych ról, czyli Joanny Kulig oraz Tomasza Kota, jest na naprawdę wysokim poziomie i czuć między nimi dziwną, ale piękną miłość. Czuć emocje między nimi, ale nie wylewa się ona z ekranu na tyle, by zarazić nimi widza. Zresztą sama relacja bohaterów jest na tyle nieostentacyjna, że nie wiadomo o co w tej relacji chodzi (choć wiadomo, że o miłość).
To, co sprawia, że film jest świetny to, ponownie u Pawlikowskiego, warstwa audiowizualna. Jak już wspomniałem, dość oszczędnie wykorzystana jest muzyka, choć film pełen jest scen związanych z muzyką. I wtedy, o mamo, mamy naprawdę do czynienia z czymś pięknym. Śpiewy, tańce, dźwięki wypadają cudownie. Cudownie. I brzmią bardzo dobrze. Nie oglądam zbyt wielu polskich filmów co prawda, lecz mam wrażenie, że to najlepiej udźwiękowione polskie dzieło ostatnich lat.
Podobnie wypada praca z kamerą. Dominują oczywiście kadry statyczne, a każdy z nich, w czarno-białej oprawie, jest niemal idealny. Świetna kompozycja, rozmieszczenie elementów w kadrze, oświetlenie i to zarówno w lokacjach wewnętrznych, jak i naturalnych. Pojawia się także kilka mniej statycznych kadrów, które dominują w scenach emocjonalnego chaosu i świetnie to uczucie potęgują. Pod tym względem „Zimna Wojna” to absolutnie przepiękne dzieło. Przejdzie do klasyki polskiego kina, a może nawet i światowego, jak stało się przecież z „Idą”.
Nowy film Pawlikowskiego to piękne dzieło. Choć brakuje tu nieco uwydatnienia emocji, które na ekranie są obecne, co sprawia, że ciężko się prawdziwie poruszyć samą, bardzo ciekawą historią, to jednak styl narracji, muzyka, zdjęcia, a także świetnie odegrane role główne sprawiają, że ten film jest naprawdę unikatowym dziełem. I bardzo chciałbym mu dać wyższą notę, jednak nie potrafił zagrać na strunach moich emocji tak jak choćby parę miesięcy temu „Cicha Noc”. Jedno jest pewne – już dziś czekam aż Pawlikowski ponownie zabierze mnie w ten pięknie smutny świat powojennej Polski.