Powrót do Overlook – recenzja filmu „Doktor Sen”

Dopiero niedawny seans „Lśnienia” uświadomił mi, że da się zrobić rewelacyjną adaptację Stephena Kinga (nawet jeśli ten uważa inaczej). Doczekaliśmy się więc kinowego powrotu do hotelu Overlook w postaci filmu „Doktor Sen”.

I zanim ktokolwiek się przyczepi – nie, nie czytałem książek. Jestem tu by ocenić film jako samodzielne dzieło, nie jakość adaptacji materiału źródłowego. A ten to książka, będąca kontynuacją książkowego „Lśnienia”, również autorstwa Kinga. Można było być pełnym obaw przed powrotem do tak kultowej historii. Bo jakkolwiek King chciałby umniejszać zasługi Stanleya Kubricka, tak nie można filmowi „Lśnienie” odebrać status kultowego. Sam zmierzyłem się z nim ledwie 10 dni przed seansem „Doktora Sen” i w sumie cieszę się, że zrobiłem to już jako w pełni dojrzała osoba z ukształtowanym gustem i pojęciem o kinematografii. Zresztą, pisałem o tym niedawno na Facebooku:

Byłem pełen obaw o nowy film, zwłaszcza mając nie najlepszą passę ekranizacji prozy Kinga w ostatnich miesiącach, mając tu na myśli głównie „Smętarz dla zwierzaków” czy drugi rozdział „To„. Ponadto, choć historia jest nowa, to bazuje w dużej mierze na nostalgii do „Lśnienia”. A to zabieg, który do mnie nie przemawia. Na szczęście nie jest to najistotniejszy element filmu, a najwięcej odniesień do kultowego obrazu Kubricka mamy dopiero w trzecim akcie. Pierwsze dwa, choć stoją na całkiem przyzwoitym poziomie niestety są zbyt bliskie prostym (momentami prostackim) horrorom, za którymi nie przepadam. Zdarzają się tanie lump-scare’y, zbędni bohaterowie, z którymi ciężko się zżyć, bo od razu wiadomo, że zostaną szybciej lub później uśmierceni.

I choć tego typu tanich zabiegów jest tu całkiem dużo, tak nie przeszkadzało mi to absolutnie dobrze spędzać czas w kinie. Spora w tym zasługa głównej dwójki bohaterów: Danny, TEN DANNY (Ewan McGregor) oraz Abra (Kyliegh Curran). Trochę denerwuje także obcowanie od samego początku z antagonistami filmu i lękami, z którymi głównym bohaterom przyjdzie się zmierzyć. Bo jednak najstraszniejsze zło to takie zło, którego nie znamy, nie rozumiemy, nie wiemy skąd przybywa i jak działa. Niestety, „Doktor Sen” od razu pokazuje nam gromadę przeciwników i co kilka scen pokazuje ich kolejne kroki przez nich dokonywane w kierunku dobrania się do Danny’ego i Abry. Na szczęście, to kiepskie wrażenie mocno nadrabia kreacja Rebecci Ferguson, która jako Rose bywa naprawdę demonicznie znakomita.

Sam trzeci akt wypada ciekawie, choć to w dużej mierze nieco spodziewane, acz wynagradzające powtórzenia scen z „Lśnienia”. Pojawia się tu mnóstwo nawiązań, tych samych kadrów, analogicznych znaczeń, symboliki. Ma to jednak swoje uzasadnienie w drodze bohaterów, walce z ich lękami i próbami pokonania zła. No i ciężko skryć uśmiech momentami widząc te wszystkie nawiązania. Kurczę, czyżby Mike Flanagan, reżyser filmu, zrobił pierwszy obraz, który swoim sentymentalizmem mnie nie irytuje? Już sama droga do hotelu Overlook, te zdjęcia, ta muzyka, choć często są niemal identycznym odwzorowaniem, to nie umiem się zdenerwować. Być może wciąż byłem pod wrażeniem „Lśnienia” i to nieco zaćmiło mój odbiór „Doktora Sen”.

To, co w całym nawiązywaniu do filmu Kubricka warto docenić to podejście Flanagana do realizacji. Wszak mamy do czynienia z odtwarzaniem scen z filmu sprzed niemal czterech dekad. Nie wchodząc w spoilery – w filmie pojawia się wiele postaci z „Lśnienia”, są one odwzorowane naprawdę świetnie, tak świetnie, że miałem wrażenie, iż obrano drogę na skróty – efekty komputerowe. Okazuje się jednak, że większość postaci z „Lśnienia” odtworzono poprzez nowy casting. I również ci aktorzy wykonali masę świetnej roboty – odwzorowując głos, maniery czy mimikę swoich pierwowzorów.

To wszystko fajnie zgrywa się z oprawą audiowizualną całości, albowiem mamy niewiele efektów specjalnych, a gdy już się pojawiają – nie bolą w oczy zbyt mocno. Ciekawie dobrano samo kadrowanie, które uzupełnia narrację płynąc momentami, nie pokazując od razu w kadrze całego planu, a jedynie stopniowo przedstawiając kolejne kluczowe postaci czy elementy. Montaż jest dość nierówny, bo ma naprawdę świetne momenty, by czasem iść na łatwiznę. Złego słowa nie da się powiedzieć o muzyce, która korzysta czasem ze znanych motywów, czasem daje coś zupełnie nowego, a w kilku kluczowych momentach – zwyczajnie jej nie ma, co jest doskonałym zabiegiem w tej produkcji. Szkoda jedynie, że trafiłem na seans pełen gaduł, bo nawet szepty z drugiego końca sali są mocno słyszalne.

Generalnie, ciężko traktować film Flanagana jako bezpośredniego duchowego spadkobiercę „Lśnienia”. Kubrick potrafił z prozy Kinga stworzyć niesamowity thriller, gdzie najmocniej straszono obłędem bohatera i operowano niewiadomą. „Doktor Sen” szybko wykłada karty na stół stosując konstrukcję bardziej tradycyjnego horroru. Dorzucono do tego masę nawiązań, powrotów i odtworzenia scen z filmu Kubricka, ale w żaden sposób nie przesadzono z tym, co mogłoby całą produkcję zrujnować. Przesadzono jednak nieco z czasem trwania „Doktora Sen”, bo dwie i pół godziny to jednak dość sporo. Otrzymujemy więc całkiem spójny, dobrze zagrany i odpowiednio wyważony horror, który u każdego fana „Lśnienia” wywoła małe ciarki radości, ale niewielkie ciarki obcowania z dziełem kultowym.

Opinia:

Trochę gra na taniej nostalgii, trochę tanim horrorem, ale ogląda się mimo wszystko naprawdę dobrze. I długo.

Moja Ocena:
6
/10
Film obejrzałem w:
Cinema City
Partnerzy Troyanna