Wydawało mi się, że nie jestem uzależniony od telefonu. I miałem rację – wydawało mi się.
Pewnie część z was widziała, a pozostali widzieli, że zniknąłem z Instagrama. Na początku roku, w trakcie wakacji w Neapolu (nie jedźcie tam nigdy) padłem ofiarą złodziei i straciłem swój telefon. Nie będę wchodził w szczegóły samego zajścia, bo podobnie jak w przypadku kradzieży roweru część odbiorców rozpocznie wiktymizację ofiary, a nie o tym ma być ten tekst. Telefon straciłem drugiego dnia tygodniowych wakacji, co było lekkim utrudnieniem życia. Zwłaszcza, jeśli w trakcie wakacji opieramy się na koncie Revolut. Zwłaszcza, jeśli zdjęcia na wakacjach robimy tylko telefonem.
Nie chcę, by ten tekst opowiadał o moich problemach pierwszego świata (choć w sumie to tak jest), bo wszelkie przeszkody związane z brakiem telefonu, ale także swojego numeru telefonu dało się rozwiązać. Nie w sposób wygodny, często te wszystkie problemy strasznie mnie frustrowały, bo ingerowały w moje schematy życia, które mam wypracowane od lat i uwielbiam.
Jak się szybko okazało, brak telefonu i numeru telefonu, miał jednak całkiem sporo pozytywnych aspektów. Co więcej, parę rozwiązań, do których cała ta sytuacja mnie doprowadziła, chciałbym wdrożyć w swoim trybie życia także teraz, kiedy już mam nowy telefon i swój numer telefonu. Przejdźmy do sedna, poniżej wiele krótkich spostrzeżeń na temat owych dwóch tygodni.
POZYTYWNE
Strata telefonu to dzisiaj tak naprawdę jedynie (albo i aż!) strata urządzenia. Siłą współczesnej elektroniki i gadżetów nie jest hardware, ale software, a najlepiej – ekosystemy. Będąc w ekosystemie Apple jest pod tym względem świetnie. Dawniej (nie pierwszy raz skradziono mi telefon) strata telefonu oznaczała stratę wszystkich danych zawartych na tym urządzeniu. Brak kontaktów, historii SMSów, zapisanych danych. Korzystając z opcji codziennego backupu telefonu w iCloud jestem zupełnie wolny od tych zmartwień. Nawet ostatnie zdjęcie ze skradzionego telefonu, parę chwil przed kradzieżą mam w chmurze. Bez wpisywania numerów do urządzenia od zera, bez straty ważnych informacji. Do większości z nich mam przecież dostęp także z komputera. A po zdobyciu nowego urządzenia, odtworzyłem kopię zapasową i mam w zasadzie taki sam telefon, co wcześniej. Po prostu na nowym telefonie. Pięknych czasów dożyliśmy. Owszem, urządzenia te są droższe, więc ich strata i tak boli, ale informacje oraz są cenniejsze niż konstrukcja techniczna.
Jestem bardzo wyczulony na punkcie marnowania czasu i zdawało mi się, że mam to pod kontrolą w przypadku telefonu. Kiedy jednak nie miałem możliwości sprawdzenia w „wolnej chwili” Messengera, Instagrama, Twittera czy Facebooka to okazało się, że tych wolnych chwil w ciągu dnia mam tyle, że da się z tego uzbierać całkiem solidną porcję czasu. Między kolejnymi odcinkami serialu nie sprawdzałem czy ktoś do mnie napisał, od razu włączałem kolejny odcinek. W przerwie meczu nie sprawdzałem wyników innych meczów, czytałem książkę. W trakcie czytania artykułów zapisanych w Pockecie (odkurzyłem wreszcie tablet, który kiedyś kupiłem wyłącznie do tej czynności) nie zaglądałem między artykułami chwila na Twittera. W ten sposób udało mi się nadrobić pięć Briefów od Outriders w godzinę! A to przecież newsletter, na którego czytanie poświęcałem każdorazowo jakieś pół godziny, per newsletter. A kiedy zasiadałem do grania w Red Dead Redemption 2 to nie sprawdzałem telefonu na każdym ekranie ładowania. Dawno nie grałem tyle w gierki i poczułem tę dziecięcą frajdę z grania. Wspaniała sprawa i coś czuję, że wejdzie do mojego życia na dłużej. Czyli mniej telefonu w tych „wolnych chwilach” – w przerwach między odcinkami serialu, przy ekranie ładowania, przy czekaniu aż woda się ugotuje.
Powyższy punkt mocno wpłynął na moje poczucie spokoju, często mącone pojedynczymi sytuacjami wynikającymi z braku telefonu, o czym poniżej, ale moje generalnie poczucie odprężenia na pewno wzrosło. Przy komputerze staram się spędzać czas od 9 do 17, kiedy pracują też moi klienci. Wiadomo, czasem zasiadam na chwilę i później, ale staram się tego unikać. Zawsze jednak zerknie się na chwilę na Messengera czy ktoś znajomy nie pisze w jakichś prywatnych sprawach. Zdarzyły mi się w trakcie tych dwóch tygodni z dwa wieczory, kiedy w ogóle po zakończeniu pracy nie zaglądałem w Internet. Odpalałem serial, film, grę, Pocketa czy książkę, ucinałem sobie drzemkę. I tyle. Wiedziałem, że coś tam w Internecie najprawdopodobniej czycha na mnie i czeka na moją reakcję. Ale to może poczekać do jutra.
Wiele serwisów, zwłaszcza tych ważniejszych, z których korzystamy umożliwia użytkownikom dwustopniową autoryzację przy logowaniu. Chcesz się zalogować z nowego urządzenia? Okej, podaj login, hasło, przyślemy Ci SMS z kodem weryfikacyjnym, a na maila dostaniesz pytanie czy to na pewno Ty. Dzięki temu poczułem się naprawdę bezpiecznie, bo widziałem jakie ja mam problemy, żeby zalogować się na swoje konta, więc tym trudniej musi być potencjalnym oszustom. Nadal warto być czujnym i ostrożnym, powstają coraz bardziej wymyślne metody obejścia zabezpieczeń, jednak wszystkie opierają się na odwróceniu naszej uwagi. Tę warto zachować na każdym kroku. Miało to jednak i swoje gorsze strony…
NEGATYWNE
No bo jak już chciałem się zalogować z nowego (pożyczonego) urządzenia na swoje konto to nie mogłem… Bo nie miałem dostępu do swojego numeru telefonu. Dość długo czekałem na duplikat swojej karty SIM (o czym jeszcze opowiem później), a zmiana numeru do autoryzacji często wiązała się ze skomplikowanymi procedurami. Raz jeszcze – to świetne zabezpieczenie, ale jednak kiedy chciałem się już zalogować to było to czasem niemożliwe. Lub mocno utrudnione. Ostatecznie odpuściłem, chcąc nacieszyć się spokojem i brakiem dostępu do tych serwisów, ale powodowało to małą frustrację.
Wielką frustrację rodził u mnie za to brak możliwości robienia przelewów internetowych. I znowu, to świetne, że mamy taki stopień bezpieczeństwa i właściwie każdy przelew należy autoryzować kodem SMS lub przez aplikację mobilną, ale… Kiedy stracimy urządzenie (z aplikacją autoryzującą) oraz numer telefonu (na który przychodzą SMSy autoryzujące) to jesteśmy właściwie bezradni. A ja nie lubię spóźniać się z przelewami, więc okrutnie mnie to frustrowało. Zamawianie jedzenia jest utrudnione (nie wszyscy dostawcy przyjmują gotówkę lub terminal płatniczy). Wszystko właściwie związane z płatnościami jest utrudnione. Ostatecznie, by zakończyć frustracje pożyczyłem telefon, kupiłem starter z numerem tymczasowym. Jednak, by zmienić samodzielnie numer telefonu, na który przychodzą kody SMS autoryzujące przelewy trzeba… Wpisać kod SMS z poprzedniego telefonu. By autoryzować aplikację na tymczasowym urządzeniu trzeba… Wpisać kod SMS z poprzedniego telefonu. Albo kiedy chcesz podpisać umowę na najem długoterminowy nowego telefonu, więc podajesz swoje dane, w tym numer telefonu (do którego tymczasowo nie masz dostępu, bo czekasz na duplikat karty SIM) i znowu coś nie działa, bo hasło do logowania do systemu najmującego przychodzi SMSem. Na numer, do którego nie masz dostępu. Ja wiem, problemy pierwszego świata, wszystko można obejść (ostatecznie poszedłem po raz pierwszy od wielu lat do oddziału banku i poprosiłem o zmianę numeru telefonu do SMSów z autoryzacją), ale jest to maksymalnie trudne i upierdliwe. Mąci mój porządek załatwiania spraw. Porządek wszechrzeczy. A ja lubię to jak mam wszystko zorganizowane. I ponownie, świetnie, że jesteśmy dzięki temu zabezpieczeni przed oszustami. Przed własną głupotą także. Te wszystkie mniejsze i większe frustracje zabolały mnie chyba bardziej niż sama strata telefonu.
Od ponad trzech lat jestem w sieci nju mobile i jestem z tego wyboru bardzo zadowolony. Ta marka należąca do Orange obsługiwana jest niemal bezproblemowo, całkowicie internetowo i nie posiada swojej sieci salonów. Optymalizacja kosztów, co mnie odpowiada bardzo. Problem w tym, że jeśli stracisz lub zepsujesz kartę SIM, to na jej duplikat czekasz 4-6 dni roboczych. Oznaczało to, że minimum kolejny tydzień będę musiał czekać na dostęp do swojego numeru, co w związku z powyższymi doświadczeniami z płatnościami było dość uciążliwe. Zwłaszcza, że kurier nie miał jak do mnie zadzwonić i uprzedzić o wizycie – musiałem czekać w domu niemal nieustannie. Obym już karty nie zgubił.
Jeśli pamiętacie mój wyjazd do Gruzji i obszerną z niego relację to pewnie pomyśleliście, że ROBIĘ BARDZO DUŻO ZDJĘĆ. No i w sumie to jest prawda, telefon jest moim podstawowym i jedynym aparatem, więc zdjęć na wyjazdach trzaskam całkiem sporo. Nie chciałem co prawda robić tak obszernej relacji z wyjazdu do Neapolu i okolic, ale jednak fajnie byłoby mieć jakieś zdjęcia. Zwłaszcza, że już poza Neapolem, na Wezuwiuszu, w Sorrento i na wybrzeżu Amalfi czekały na nas nieziemskie widoki. Niestety, nie pokażę wam ich, szukajcie zdjęć w Google. Z drugiej strony, uczyłem się wobec tego lepiej zapamiętywać widoki w głowie. Zawsze uważałem, że najpiękniejsze zdjęcia to te, które masz zapisane w głowie, więc wreszcie mogłem jeszcze mocniej się na tym skupić. No i się udało. Dzień na wybrzeżu Amalfi pamiętam bardzo wyraźnie i to jeden z piękniejszych dni życia. Musicie mi uwierzyć na słowo!
Jestem osobą ciekawską, lubię sobie czasem zadawać przeróżne pytania i się zastanawiać nad wszechrzeczami. Lubię wiedzieć. Dlatego często w trakcie zwiedzania sprawdzam sobie informacje na telefonie. Przykład: jedziemy na Wezuwiusza, chcę wiedzieć ile ma metrów nad poziomem morza, chcę wiedzieć kiedy miała miejsce ostatnia erupcja (1944 rok) oraz inne, pozornie zbędne rzeczy. Po prostu lubię. Bez telefonu nie mam takiej możliwości. To znaczy, mogę poprosić kolegę, by to sprawdził. Ale ja nie lubię być uzależniony od innych, moje ciągłe prośby o weryfikacje informacji po kilku dniach musiałyby kogoś doprowadzić do frustracji, więc najczęściej odpuszczałem. Znowu, problem pierwszego świata. Ale nie lubię mieć takich problemów. Chcę wiedzieć.
Będąc freelancerem muszę nawet na wakacjach nosić przy sobie komputer, by w razie pilnej sprawy go wyjąć, podłączyć się do internetu z telefonu i móc to załatwić. Na szczęście, termin wyjazdu miałem taki, by ryzyko takich pilnych spraw było niskie (sam początek roku, większość klientów wraca z urlopów świąteczno-noworocznych i ma ważniejsze sprawy), ale jednak nigdy nie wiadomo czy coś pilnego się nie wydarzy. Brak takiej możliwości powodował u mnie lekki dyskomfort. Lubię działać sprawnie, a bez telefonu to nie było do końca możliwe.
A kiedy już taka sytuacja miała miejsce i musiałem się zdzwonić z klientem, by dopiąć umowę to musiałem zaproponować rozmowę przez Skype. Niestety, ten odmówił posłuszeństwa, więc pojawiła się kolejna irytacja. Na szczęście, pożyczyłem na kilkanaście minut telefon od przyjaciela i udało się to załatwić, ale ponownie mamy do czynienia z byciem zależnym od kogoś, a dla mnie to po prostu coś niewygodnego. Ale deal zrealizowany, więc na wakacjach miałem fajną informację.
Podobnie jak z możliwością weryfikacji informacji jest z poruszaniem się po mieście. Na wakacjach zwłaszcza. Na szczęście, posiadam szósty zmysł geolokalizacyjny, więc potrafię szybko odnaleźć się w topografii danej metropolii i się po niej poruszać. No i mam przyjaciela w razie potrzeby. Trudniejsze okazało się poruszanie się bez telefonu po Warszawie! Tak bardzo przywykłem do korzystania z pomocy aplikacji Jak Dojadę, by sprawdzać możliwe kombinacje przemieszczania się z punktu A do punktu B, sprawdzania rozkładów oraz lokalizacji środków komunikacji miejskiej, że nie sądziłem, że aż tak będzie mi to przeszkadzać. Bo chociaż znam trasy i możliwe kombinacje dojazdów, tak w świetnie skomunikowanej Warszawie, w której opcji powrotu do domu mam czasem na 3-4 sposoby i kombinacje, by unikać czekania na przystankach, brak telefonu był utrapieniem. Wybierałem zawsze jedną, najpewniejszą trasę, czekałem po kilka, czasem nawet kilkanaście minut na transport. Tyle zmarnowanego czasu! I musiałem nawet pytać o godzinę parę razy, bo jedynym zegarkiem jaki noszę jest ten w telefonie.
Poruszanie się po mieście mocno wiąże się też ze spotykaniem się z ludźmi na mieście. Czy to biznesowo czy prywatnie, jeżdżąc komunikacją jesteśmy skazani na jej kaprysy (korki, opóźnienia, awarie etc.) i jeśli zdarzy się jakaś taka sytuacja to nie ma możliwości skontaktowania się z ludźmi, by ich poinformować o spodziewanym spóźnieniu albo zmianie lokalizacji spotkania. Pewnie dlatego po dwóch próbach poruszania się po mieście bez telefonu po prostu siedziałem kilka dni w domu.
WNIOSKI
Najlepszym rozwiązaniem jest oczywiście nie tracić telefonu i wciąż mnie boli, że padłem ofiarą kieszonkowców. Natomiast te dwa tygodnie uważam za nie tylko stracony czas. Bo chociaż niemal wszystko mnie irytowało (zwłaszcza brak możliwości robienia przelewów), tak ten czas dał mi też kilka dobrych spostrzeżeń. O sobie, o roli technologii w naszym życiu, o naszym uzależnieniu od uproszczeń, jakie w trakcie ostatniej dekady zaszły w naszym życiu dzięki rozwojowi urządzeń oraz wszechobecnemu internetowi. Żyjemy w naprawdę pięknych czasach, przeważnie jesteśmy dobrze zabezpieczeni, ale jednocześnie mocno od tego uzależnieni. Wszystko da się zrobić bez telefonu, ale jeny, jakie to upierdliwe i czasochłonne. No i zdecydowanie zamierzam mocniej kontrolować kiedy po telefon sięgam i czy na pewno nie uciekają mi przez palce cenne minuty każdego dnia. Spróbujcie kiedyś sami na weekend wyłączyć telefon. Przekonajcie się jak to upierdliwe, ale i zbawienne w pewnych aspektach. Choć pewnie się nie odważycie, co? ;)