Jak już Steven Spielberg bierze się za robienie filmu można spodziewać się dwóch rzeczy: zdjęcia będzie robić Janusz Kamiński, a produkcja powalczy o Oscary.
„Czwarta Władza”, a właściwie „The Post” jest filmem, który spełnia oba warunki. Co w ogóle ciekawe, Spielberg nie miał w planach robienia tego filmu, zwłaszcza, że poprzedni rok był dla niego dość pracowity, głównie ze względu na prace nad nadchodzącym „Ready Player One”. Kiedy jednak w Ameryce rządzonej przez Trumpa zaczęły się zawirowania w świecie mediów uznał, że to film, który trzeba zrobić. Z dwóch powodów.
Efekt Donalda Trumpa
Przede wszystkim dlatego, że Spielberg dostrzega pewne analogie pomiędzy wydarzeniami w świecie mediów za czasów prezydentury Richarda Nixona. Trump stara się marginalizować niewygodne dla siebie media, faworyzuje popleczników i sprawia, że tytułowa czwarta władza jest pod ostrzałem. I choć świat mediów sam z siebie przeszedł ogromną transformację za sprawą Internetu, tak pewne naciski ze strony rządzących mogą przypominać zapędy autorytarnych watażków.
Innym efektem rocznej już prezydentury Trumpa jest coraz bardziej donośny głos kobiet. Wpierw, jesienią mieliśmy lawinę spraw związanych z molestowaniem kobiet w świecie rozrywki, a przecież o podobne czyny oskarżany jest prezydent USA. W ostatnich dniach przez całą Amerykę przemaszerowały miliony kobiet domagające się równego traktowania. I film Spielberga w ten trend się wpisuje, ponieważ skupia się na historii właścicielki The Washington Post z dawnych lat.
Sorkinowski sznyt
Dlatego Spielberg serwuje nam w nowym filmie kino nieco moralizatorskie, ale przede wszystkim dobre. Sprawnie poukładane, odpowiednio tonujące dynamikę wydarzeń, gdzie wszystko ma swoje konsekwencje. Swoim stylem opowiadania znany reżyser nie próbuje podbijać dramaturgii wydarzeń na niepotrzebnie wysokie tony. I choć produkcja jest w sporej mierze przegadana, to nie można odczuć żadnego znużenia. Może nie jest to styl Aarona Sorkina, ale na pewno można wyczuć tu jego ducha.
Doskonale to wszystko napędzają postaci, które są zagrane naprawdę dobrze. Bałem się, że Meryl Streep pojedzie „na automacie” i zagra łudząco podobno (i dobrze) do innych swoich kreacji, byle tylko zdobyć nominację do Oscara. I choć nominacja jest, tak jest ona całkowicie zasłużona. Podobne obawy miałem wobec Toma Hanksa, którego coraz trudniej znosi się na ekranie, ale w „Czwartej Władzy” zagrał naprawdę ciekawą rolę i nie był po prostu Hanksem, a swoją postacią.
Typowy Janusz (Kamiński)
Należy też podkreślić szereg świetnie zagranych postaci drugoplanowych. Bryluje Bob Odenkirk, którego wspaniale zobaczyć w roli innej niż komediowa. Pięknej głębi dodaje produkcji Sarah Paulson, Tracy Letts przyciąga uwagę, a cała reszta świetnie sprawdza się u boku bardziej znanych koleżanek i kolegów. Udźwignięcie takich dialogów bez sztuczności, z odpowiednią dynamiką i charyzmą wychodzi perfekcyjnie.
Całość wygląda również bardzo autentycznie. Scenografie i charakteryzacja są dopieszczone do najmniejszego detalu, kamera i montaż jednocześnie pozwalają zaprezentować jak najlepiej dialogi, nie zapominając o potrzebnej dynamice. Zdjęcia Kamińskiego, choć daleko im do widowiskowości, są więcej niż poprawne, a kilka kadrów nawet wykorzystywało oświetlenie w bardzo ciekawy i kontrastowy sposób (zerknij na zdjęcie powyżej).
Obawiałem się, kolejnego męczącego filmu Spielberga ze stałą ekipą (Hanks, Kamiński), tylko po to by polować na nagrody, jak choćby „Most Szpiegów” sprzed dwóch lat.. „Czwarta Władza” okazała się jednak filmem nie tylko potrzebnym w ciężkich czasach, ale i po prostu dobrym i ciekawym. Nie ma tutaj zbędnych fajerwerków, a solidne rzemiosło zostało ubarwione świetnymi dialogami i kreacjami aktorskimi. Jednak brak tych fajerwerków sprawia, że nie jest to też film zapadający na długo w pamięć.