Chciałem napisać recenzję ostatniego sezonu „BoJack Horseman”, lecz mam wrażenie, że klasyczna recenzja byłaby sporym niedopowiedzeniem. Dzieło tak dobre zasługuje na coś zdecydowanie więcej.
I cóż, dlatego będzie w tym tekście trochę spoilerów, także powróćcie tutaj dopiero po zakończeniu tego serialu.
Nie chciałbym jednocześnie wracać do tego, co napisałem o dziele Raphaela Bob-Waksberga po pierwszych trzech sezonach. Bo kolejne trzy były bardzo mocno w duchu tego, za co już wcześniej BoJacka pokochaliśmy. I za co go znienawidziliśmy. Bo widz już w trakcie pierwszych dwóch – trzech sezonów może oswoić się z konwencją: animowany świat, pełen antropomorficznych postaci, z masą śmiesznych gagów, a jednocześnie poruszający tematy tak głębokie jak uzależnienia, śmierć, traumy, depresje i bolączki współczesnego świata. Ale nawet po takim oswojeniu serial wciąż zaskakuje, pobudza do myślenia, refleksji i zwyczajnie świetnie potrafi zdiagnozować i pobudzić nasze własne lęki i traumy.
Ten dysonans nawet po oswojeniu działa i rzuca nas po skrajnych emocjach i tematach, by dać do myślenia. W ostatnim sezonie BoJack szuka siebie, chce odkupić swoje liczne winy, odbywa terapię i nawet dochodzi do momentu, w którym odnajduje spokój. Czuje się wartościowy. Napawa nadzieją, że nawet tak tragiczne przypadki jak on mają szansę na coś normalnego. A potem lęki powracają, życie znowu staje się dla niego niemożliwym do zniesienia, co jest konsekwencją jego przeszłości.
Czy za popełnione błędy będziemy pokutować do końca życia? Czy odkupienie i spokój znaleziony po latach wyrządzania krzywd jest jedynie projekcją własnego szczęścia, by zamaskować wszystko to, co w głębi nas jest wciąż z nami i nie zniknie już nigdy?
To ledwie parę pytań, które towarzyszą BoJackowi w trakcie ostatnich szesnastu odcinków serialu. I pojedyncze momenty potrafią sprawić, że odpowiedź na nie jest zupełnie inna. Nie ma jednej odpowiedzi, odpowiedź zależy od tu i teraz. Nie da się ukryć, że dla bardziej wrażliwego widza oglądanie tego serialu ma nierzadko właściwości terapeutyczne. Dla mnie miał bardzo wybitne pokłady pobudzania myślenia. W ogóle, wydaje mi się to ciekawe zwłaszcza kiedy myślę o sobie – kiedy zaczynałem oglądać serial miałem depresję. Teraz, kończąc ostatni odcinek jestem już od niej wolny od ponad roku.
Czy to sprawia, że odbieram serial inaczej? Nie, wciąż widzę w nim odzwierciedlenie wielu swoich problemów. Czy to znaczy, że oglądanie BoJacka wyleczyło mnie z depresji? Skądże. Na pewno pomogło mi zrozumieć wiele spraw, ale to nie serial stanowił kluczowy element mojej autoterapii. Bo na terapii, co było trochę głupie, nigdy nie byłem. Pierwszy raz piszę o tym publicznie i kurde, trochę mi dziwnie, ale cóż, tak było. A piszę o tym z jednego powodu – wiele osób opowiadało mi, że dobra terapia to między innymi konieczność usłyszenia (z ust specjalisty) dobrze zadanych pytań. Próba odpowiedzi na nie pozwala zaś sobie poukładać w głowie pewne rzeczy. I choć dużo tego pytań zadawałem sobie sam, zadawali mi je przyjaciele i bliscy, tak często padały one też z dzieł popkultury. A BoJack zwłaszcza potrafił dobrze skierować myśli na odpowiednie tory w moim przypadku. Wciąż, nie twierdzę, że BoJack wyleczył u mnie depresję, ale jakieś tam ziarnko do tego pewnie dołożył.
Bo problemy które poruszane są w tym serialu to problemy, które mnie życiowo bolą, nawet po wyleczeniu depresji. I te problemy nie dotyczą jednej postaci, bo projekcję swoich problemów i rozterek dostrzegam u niemal każdego z bohaterów. U Diane, której idealizm, krytyka dla współczesnego konsumpcjonizmu i tego jak rozwija się świat mediów, a także chęć pomagania bardziej innym niż sobie jest powodem nieszczęścia. Wybrać ideały czy własne szczęście? U Todda, który jest zadeklarowanym i zdecydowanym singlem i aseksualistą, ale dopiero kiedy się o tym przekonał stał się bardziej spełniony. U Princess Carolyn, która kocha pracę, ale i cierpi na chroniczny pracoholizm, który uniemożliwia jej spełnianie się w innych obszarach życia. Najmniej wspólnych cech de facto odnalazłem u tytułowego bohatera, pochłoniętego kompleksami i żyjącego marzeniami o przeszłości. Choć i u niego znalazłem parę cech wspólnych – skłonności autodestrukcyjne, brak pewności siebie czy marginalizowanie problemów.
To, co jest istotne w konsumowaniu tego serialu to próba odcięcia się od eskapizmu. Bo można „BoJacka” traktować równocześnie jako prostą, zabawną rozrywkę. Dowcip, jakim operują twórcy, gry słów, gagi sytuacyjne – to dla mnie pod tym względem najlepsze dzieło popkultury w historii mojej konsumpcji wszelkich treści. Wielowarstwowe, zabawne na kilku poziomach jednocześnie. Jednak gdyby traktować to wyłącznie jako rozrywkę to pozbawiamy się kolejnej głębi. Dlatego też ostatni sezon jest zdecydowanie bardziej poważny, choć wciąż bawi w swoim stylu. Odcinek „Niespodzianka” to jeden z najlepszych popisów kunsztu komediowego zbudowanego na gorzkiej dyskusji o związku dwóch zaręczonych ze sobą bohaterów. Przedostatni odcinek to zaś bardzo bolesne doświadczenie, ostateczne rozliczenie się z życiem, gdzie komedii niemal już nie ma.
Jak się całość kończy? Niby dobrze, choć ostatnia, trwająca ponad dziesięć minut scena jest niesamowicie mocnym doświadczeniem. Czy daje jakiekolwiek dobre odpowiedzi? Nie za bardzo. To raczej gorzkie uświadomienie sobie tego co trzeba robić w życiu, by być odrobinę szczęśliwszym. I nie zawsze jest to dobre dla innych. Wyznanie Diane, że po cichu liczyła, że BoJack umrze, bo wówczas straciłaby poczucie odpowiedzialności za niego było mocnym uderzeniem. Tak mocnym uderzeniem, którego nie spodziewasz się w animowanym serialu o ćpającym koniu. Ale też idealnie chyba podsumowuje główną myśl, jaką ze wszystkich sezonów można wyciągnąć – najbardziej odpowiedzialni w życiu jesteśmy za siebie i nie możemy innym pozwolić niszczyć nasze szczęście. To ten zdrowy egoizm, który uwolni nas od ciężaru, jaki stanowią często dla nas inni, nawet bliscy ludzie. No i pięknie też Diane opisała jak nie można wpędzać się w demony przeszłości i relacji ludzi, których w naszych życiach już nie ma:
Pięknie podsumowuje to po chwili sam BoJack:
BoJack Horseman jest jednym z chyba trzech seriali mojego życia. A na pewno chyba najbardziej wartościowym na płaszczyźnie emocjonalnej. I cieszę się, że się skończył. I że było to, wbrew pozorom, dobre zakończenie. Seriale rzadko otrzymują tak satysfakcjonujące zakończenie, które jednocześnie odzwierciedla wszystkie minione sezony. Bo choć jest bardzo gorzki, to na koniec, mimo wszystko, daje pewnego rodzaju ukojenie.
Przepraszam, dziękuję, będzie dobrze.
A jeśli masz problemy z depresją to bądź mądrzejszy ode mnie i pójdź do specjalisty po pomoc. Kreskówkowy koń nie rozwiąże problemów.