Wakacje na raty

Większość osób cały rok czeka by na dwa lub nawet trzy tygodnie wyjechać za granicę i smażyć tyłek na plaży lub nad basenem. Ja tak nie umiem.

W tym roku wakacje rozłożyłem sobie na aż trzy, ba niemal cztery, miesiące. I ani razu nie leżałem na plaży. Nie potrafię, bo czasu jest za mało, a świata, miejsc i ludzi za wiele do poznania.

Wakacje zacząłem od tygodniowego pobytu w Barcelonie, jedynego wyjazdu tych wakacji, kiedy naprawdę byłem gdzieś dłużej. Ale nie obijałem się wcale, wręcz przeciwnie, nie udało mi się zrobić wszystkiego, co zaplanowałem. Cztery dni trwał festiwal Primavera Sound, zatem na pozostałe atrakcje nie było za wiele czasu. A ja nadal mam wiele niepoznanych kątów tego miasta, mimo, że byłem w nim już szósty raz.

Barca

Od weekendu do weekendu

W czerwcu za wiele nie pojeździłem, był wypad do Gdańska, był Tweetup, a potem kolejne trzy spokojne weekendy w stolicy. Mogłem odpocząć, pokończyć kilka pobocznych projektów i wyspać się, bo wiedziałem, że czeka na mnie prawdziwy wyjazdowy maraton, kiedy snu zaznam bardzo niewiele.

Pod koniec lipca spędziłem trzy dni w Płocku na festiwalu Audioriver. Tylko jeden dzień urlopu wykorzystany. Następny weekend to wyjazd służbowy do Katowic, gdzie byłem prelegentem na Czwartku Social Media, oraz Wrocławia, gdzie przebywałem na ostatnich dniach festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty.

Tydzień później kolejny weekend i znowu przedłużony o urlop w piątek, a cel był prosty – Berlin. No i ponad dwie pełne doby w stolicy Niemiec, gdzie co prawda za wiele nie zwiedziłem ani nie wypocząłem, ale bawiłem się doskonale. Wróciłem do Warszawy, trzy dni w pracy i… Święto, więc powrót do Trójmiasta do rodziny oraz na konferencję See Bloggers, gdzie również byłem prelegentem.

Planowałem pojechać także na festiwal Tauron Nowa Muzyka tydzień później, ale… Zabrakło mi sił. Kolejne trzy weekendy postanowiłem odpocząć. A w miniony weekend znowu rozpocząłem mini maraton wyjazdem do Gdańska, gdzie zawitam ponownie już za kilka dni. A tydzień później wezmę znowu jeden dzień urlopu i trzy dni spędzę w Poznaniu.

10 dni urlopu i tyle kilometrów

Bilans? W okresie między majem a końcem września wykorzystałem zaledwie 10 dni urlopu, a byłem w Gdańsku (cztery razy!), Barcelonie (tydzień!), Berlinie, Wrocławiu, Katowicach i będę jeszcze w Poznaniu. Całkiem nieźle, nie sądzisz?

I szczerze, wolę coś takiego, w szaleńczym tempie podróżując między kolejnymi punktami, aniżeli te 10 dni wykorzystać na raz i lenić się w Egipcie, Grecji czy innej Malcie. Owszem, robienie niczego też może być fajne i czasem nachodzi mnie na to ochota. Zwłaszcza jak znajomi proponują taki wyjazd. Kiedy jednak sobie podliczę koszty tych propozycji to okazuje się, że wydając te same pieniądze mogę wyskoczyć na kolejny weekend do Berlina i w inne polskie miasta.

W moim szalonym trybie życia brakuje czasu na wypoczynek, dobrze to wiem. Ale świat jest przepełniony tyloma pięknymi miejscami i wspaniałymi osobami, że szkoda mi choćby dnia by gapić się w ten sam hotelowy basen. Zamiast klapków Kubota wolę założyć swoje ukochane New Balance 410 i pędzić przed siebie. Na wzgórze Tibidabo, na płocką plażę tańczyć do Brodinskiego, do opuszczonego bunkra w Berlinie, do strefy Jameson festiwalu Nowe Horyzonty, na kolejną konferencję.

Nie chcę tracić kontaktu z pracą

Jeszcze jeden powód, dla którego wolę robić sobie wakacje co tydzień, brać na przykład wolny piątek i mieć długi weekend. Otóż w mojej pracy i innych projektach znacznie łatwiej wypaść z obiegu na jeden dzień niż na dwa tygodnie. Długie wakacje oznaczałyby obarczenie współpracowników własnymi obowiązkami. No i spoko, mam do tego prawo, w końcu urlop. Ale ja lubię swoje projekty i wolę osobiście ich doglądać, mam wtedy pewność, że wszystko będzie tak jak chcę – dobrze.

A nawet jeśli gdzieś na weekend z Warszawy nie wyjeżdżam, to dzieje się w niej tyle, że szkoda czasu na zamulanie. A to dobry koncert, a to znajomi przyjeżdżają i trzeba im pokazać gdzie są najlepsze burgery w mieście (wiadomo, Barn), albo zagrać kolejną imprezę. A niedługo przecież FreeForm Festival. Rozkładanie sobie wakacji na raty sprawia, że czuję się trochę jakbym miał wieczne wakacje. I nie przeżywam traumy związanej z powrotem do korpo po dwóch tygodniach smażenia się na plażowym ręczniku. To nie dla mnie.

Partnerzy Troyanna