Nienawidzę biegać. Chyba, że za piłką. Tam przynajmniej ma to sens: biegasz za piłką, by wepchnąć ją do bramki. Owszem, zdarzało mi się kiedyś biegać dla samego biegania, ale nie sprawiało mi to żadnej frajdy. Po prostu musiałem.
Dwa lata mieszkam w Warszawie i dotychczasowy, regularny sport (kopanie piłki) zastąpiłem sportowym użalaniem się nad sobą i wymyślaniem wymówek. Gdyby w tej dyscyplinie była w Polsce Ekstraklasa, walczyłbym o podium. Poza tym…
Brak planu to czasem najlepszy plan
Jestem przecież, kurde, szczęśliwy. Jara mnie to co robię i narzekam na brak czasu by robić wszystko na co mam ochotę. Owszem, nie podoba mi się moja sylwetka, ale długo uważałem, że trudno, w tym obszarze życia mi się nie udaje, ale za to w wielu innych nadrabiam i suma summarum jest super. Ale nie, nie można trwać w tej nicości.
Od roku obiecywałem sobie zacząć biegać. Obiecanki – cacanki. A to pogoda słaba, a to blog trzeba napisać, w pracy ofertę skończyć, spotkać się z kimś. A jak już jest czas to nie mam butów. A to poważna inwestycja przecież, kilka stówek. A ja co miesiąc odliczam do pierwszego. Tak było jeszcze niedawno.
Wczoraj rano wstałem z jedną myślą w głowie: jak nie dziś, to już nigdy. Mimo, że: po pracy miałem dwa spotkania, wielu znajomych, okazja do kilku piwek i balangi do późnej nocy. A w domu kilka szkiców wpisów na bloga. Albo książka do kodowania. Albo finał serialu 24. Albo… Mógłbym tak w nieskończoność. Znam te wymówki na pamięć. Wkuwałem je codziennie od miesięcy. Ale wczoraj musiałem pobiec. Bez butów, bez opaski na smartfona, bez planu trasy. Musiałem. I pobiegłem. Marnie, wolno, krótki dystans. Ale pobiegłem. Trochę boli. Chcę więcej. Nie mogę na tym poprzestać. Nudne to, wkurzające, bezsensowne. Ale potrzebne.
Co mnie motywowało by biec dalej?
Endomondo. Możecie się śmiać z ludzi publikujących swoje treningi w mediach społecznościowych. Dla mnie to mega motywacja. A wrzucenie swojego pierwszego biegu było jednym z moich celów. Wirtualny ekshibicjonizm, powiecie. Czy to ważne? Pobiegłem.
Inni biegacze. Bieganie stało się plagą naszych czasów, tacy współcześni Jehowi. Tyle, że niosący pozytywny komunikat. Kilku spotkałem na swojej trasie. Każdy mi pomachał, uśmiechnął się, pokazał kciuka. CZY ONI WIEDZIELI, ŻE TO MÓJ PIERWSZY BIEG? Nie wiem. Ale każdy ten gest sprawiał, że przyspieszałem. Dziękuję.
Muzyka. Każdy ma swoje preferencje. Ja zapodałem sobie Gesaffelstein. Wiedziałem, że to dobry wybór. Przy intro był lekki truchcik, przy „pierdolnięciu” zrobiłem wyskok (jak piłkarze wbiegający na boisko) i ruszyłem sprintem. Kilkanaście metrów, ale zawsze.
Endomondo. Kiedy słyszysz cyfrowy głos podający wynik czasowy pierwszego w życiu poważnego kilometra, to chcesz by każdy kolejny był lepszy. Ja nie mogłem uwierzyć, że zrobiłem go w 5:27 minut. To chyba dobry czas? A przecież co chwilę odpoczywam marszobiegiem. Damn, kolejny kilometr będzie lepszy. Biegnę.
I jutro pobiegnę ponownie. W starych butach DC, w nieznane. Dołączam do sekty. Możecie mnie nienawidzić.
Autorem zdjęcia w nagłówku jest Jake Hills