Brytyjski serial Netflixa „Sex Education” przed rokiem wdarł się szturmem do szerszej świadomości, stanowiąc całkiem przyjemny powiew świeżości. Nic zatem dziwnego, że szybko zaplanowano sezon drugi, a także trzeci, co niedawno oficjalnie potwierdzono.
Jak pisałem w swoim podsumowaniu sezonu pierwszego, „“Sex Education” nie jest może dziełem wybitnym, jednak świetnie napisane postaci, relacje między nimi, zgrabny humor oraz kolorowy świat sprawiają, że całość ogląda się bardzo lekko i przyjemnie”. Do tego umiejętnie łączył mądre przesłania z głupkowatym często humorem. Jeśli miałbym określić go jednym słowem użyłbym chyba: sympatyczny. Czy osiem odcinków drugiego sezonu też jest sympatyczna?
Przede wszystkim, drugi sezon oferuje nam znacznie więcej wątków aniżeli pierwszy – to już nie jest serial wyłącznie o Otisie i Maeve, ich poradni, ich relacji. Pierwszy sezon też miał sporo interesujących wątków drugoplanowych, ale to relacja pary głównych bohaterów napędzała całość i niosła historię do przodu. Drugi sezon te drugoplanowe wątki bierze często na pierwszy plan, pojawiają się kolejne, nowe wątki, które są dość istotne, a bohaterowie muszą mierzyć się z nowymi wyzwaniami. No i mamy tu kilka naprawdę znakomitych opowieści oraz ważnych tematów, które twórcy podejmują w serialu.
Pojawia się temat samotnego wychowywania dziecka, dorastania pod ciężarem oczekiwań rodziców, dawania drugiej szansy rodzinie, która zniszczyła nam życie, wychodzenia z toksycznych związków czy molestowania seksualnego. Mnogość tych istotnych i ważnych wątków naprawdę robi wrażenie, ale… Przez ich nagromadzenie niestety każdy z nich pozostawia niedosyt. To znaczy, to nie są łatwe wątki, rzecz jasna. Jednak czas na nie poświęcony niestety spłyca każdy z tych problemów. Zwłaszcza wątek molestowania jest tu potraktowany po macoszemu, co bardzo mnie rozczarowało. Fajnie pokazuje efekt cierpienia u ofiary, ale wątek sprawcy znika właściwie tuż po chwili.
Przez to wszystko każdy z tych wątków, choć ciekawy i fajnie zbudowany, nie ma odpowiedniego wydźwięku, swojej mocy. Trochę na dalszy plan zszedł też temat samej edukacji seksualnej, choć pozornie jest on niemal na każdym kroku. Trochę większy nacisk położono też na pozostałych bohaterów, bo już nie tylko Otis, Maeve czy Eric są tutaj wiodącymi postaciami, a do głosu dopuszczono też więcej dorosłych. Jednak te istotniejsze wątki tak naprawdę są niestety rozmyte przez dominujący problem: kto będzie z kim? I choć mamy tu więcej bohaterów oraz ich relacji, partnerów, wyborów z kim powinni być w związku, to jednak wielka szkoda, że to właśnie ta część całej narracji dominuje nad problemami dużo istotniejszymi. Właściwie tylko jeden odcinek pozostawił mnie z poczuciem dobrze podkreślonych problemów, gdzie wszystko nie sprowadza się znowu do brazylijskiej telenoweli „kto będzie z kim i dlaczego nie z tym innym”.
Przedostatni odcinek drugiego sezonu to naprawdę coś wspaniałego. Moment prawdziwego „girl power”. Wspaniale o tym odcinku pisała Marta na blogu Riennahera. To moment, w którym traumy zbierane w poprzednich odcinkach wybrzmiewają nieco mocniej i wreszcie w nieco lepszy sposób podjęty jest temat molestowania seksualnego. Nie jest to może w pełni satysfakcjonujące rozwiązanie problemu, ale jednak całość otrzymuje swego rodzaju zwieńczenie. No i mamy rewelacyjną muzykę, jak choćby „Mystery of love” Sufjana Stevensa z „Call me by your name„, czy też „Seventeen” Sharon Van Etten z jednego z moich ukochanych albumów 2019 roku. To też odcinek, w którym świetnie kulminują się wszystkie inne problemy i przygotowują widza na dość ciekawy i zaskakujący momentami finał drugiego sezonu.
Wciąż mamy tu pełno humoru, często dość mądrego, ale także chyba więcej niż w poprzednim sezonie lekko głupkowatych dowcipów sytuacyjnych. Owszem, rozładowują one mocno napięcie poważniejszych scen, a to ma być serial bardziej komediowy niż dramatyczny (ale czy na pewno?), jednak momentami miałem wrażenie humoru nieco zbyt niskiego jak na tę, całkiem poważną, nawet w swojej komedii, produkcję. Trochę za dużo rzygania jak na moje standardy być może. Walory edukacyjne wciąż się w „Sex Education” pojawiają, widz może się dowiedzieć kilku istotnych informacji (które jednak zawsze warto zweryfikować u specjalistów samodzielnie i nie mam tu na myśli doktora Google). Nie są one jednak już tak istotne. Bardziej niż o seksie serial zaczyna nas uczyć o życiu. Co jest dobrym posunięciem, ale jak już wspomniałem – zbyt wiele lekcji o życiu na raz sprawi, że żadna z nich nie zostanie przez nas odpowiednio zapamiętana.
To, co wciąż działa w „Sex Education” perfekcyjnie to relacje między bohaterami. Chemię czuć między nimi, jakbyśmy obserwowali jakiś reality show. A mowa przecież głównie o młodych aktorach, którzy nierzadko muszą zagrać w dość odważnych scenach. Każdy niemal jednak sprawdza się w tym doskonale, a dobrze całość uzupełniają dorośli członkowie obsady, z fantastyczną Gillian Anderson na czele. Bardzo miło obserwuje się wszystkich bohaterów i interakcje pomiędzy nimi.
Niewiele zmienia się w kwestii wizualnej oprawy serialu. Wciąż jest zbyt kolorowo, zbyt retro i bardzo ładnie, co na pewno cieszy oko, natomiast nie działa już tak mocno na sam odbiór historii jak w premierowym sezonie. To było lekkie zaskoczenie – ludzie poubierani jakby czas zatrzymał się pod koniec lat osiemdziesiątych, co potwierdzałyby scenografie oraz samochody z tamtego okresu, ale mowa wciąż o współczesnym świecie pełnym smartfonów, tolerancji i progresywnego myślenia. Do tego masa pomysłowych, ładnie skomponowanych kadrów i to naprawdę jest osiem odcinków, które mogą się podobać choćby wizualnie.
Drugi sezon „Sex Education” po raz kolejny nazwać mogę sympatycznym, jednak mam wobec niego sporo zastrzeżeń. Bardzo fajnie, że twórcy chcieli edukować bardziej o życiu niż seksie i mieli odwagę poruszyć kilka bardzo ciekawych problemów, ale jednocześnie problemów było zbyt dużo, by każdemu z nich oddać odpowiednio dużo czasu ekranowego, ale przede wszystkim – odpowiedni poziom czułości, smaku i odpowiedzialności. No kurde, molestowanie seksualne to nie jest coś, z czego łatwo przeskoczyć do żartów o rzyganiu i absolutnie nie powinno się tak tego typu spraw bagatelizować. Siódmy odcinek naprawia nieco część błędów, ale to niestety za mało. Ale może oczekuję zbyt wiele po prostym i przyjemnym serialu komediowym? Może taka forma ma przyciągnąć większą publikę, która choć trochę wyniesie dobrego z ośmiu odcinków? Nie ma na to dobrej odpowiedzi, ale chciałbym jednak widzieć część akcentów rozłożonych w nieco bardziej odpowiedzialny sposób. Może w trzecim sezonie uda się to nieco lepiej?