Za mną bardzo udany filmowy weekend. Po „Dunkierce” spędziłem sobotę nadrabiając ostatnie inkarnacje kultowej serii „Planety Małp”, by niedzielę zakończyć wizytą w kinie na „Wojnie o Planetę Małp”.
Choć film ma mieć oficjalną premierę dopiero 28 lipca, to już od kilkunastu dni można załapać się codziennie na przedpremierowe seanse w Cinema City. Uznałem więc, że to dobry pomysł, by wpierw nadrobić poprzednie dwa filmy: „Genezę” oraz „Ewolucję”. Zwłaszcza, że wiele bliskich mi osób twierdziło, że są one całkiem dobrymi filmami, zwłaszcza zaś druga odsłona.
Moje przygody z małpami
Dlaczego nie widziałem ich wcześniej? Po tym, co z serią zrobił Tim Burton w 2001 roku bardzo się zraziłem do koncepcji ludzkich małp. Za dzieciaka widziałem kilka klasycznych filmów serii i też jakoś nie czułem się zbyt wciągnięty w samą koncepcję zamiany miejscami ludzi i małp. Nie wiem czy czyni mnie to rasistą, wszak cywilizacja małp jest w tej franczyzie niejako metaforą inności, innych gatunków ludzi czy zwierząt. I totalnie czaję konwencję, no ale… Jakoś nie umiem jej kupić w pełni.
Bardzo się jednak cieszę, że w niecałą dobę udało mi się obejrzeć wszystkie trzy filmy z obecnej serii. Filmy te mają stanowić prequel do klasycznych filmów, które rozpoczęły się w 1968 roku. No i całą genezę i ewolucję (nomen omen) otrzymujemy w tych filmach całkiem sensowną. Oba te filmy są całkiem dobre, mają nie tylko udane sekwencje akcji, ale i doskonałe CGI (Serkis odwala doskonałą robotę jako człowiek od motion capture głównego bohatera). Wreszcie powstały filmy o małpach, które mnie nie odrzucały. Tym bardziej ciekaw byłem jak wypadnie „Wojna”, gdzie dodatkowym smaczkiem miał być Woody Harrelson, którego postać podobno wzorowana była na pułkowniku Kurtzu z „Czasu Apokalipsy”.
Czas na „Wojnę”
Trzecia odsłona serii przynosi nam kolejną odmianę perspektywy, z której podziwiamy wydarzenia. „Geneza” pokazywała nam źródło przyszłych wydarzeń oczami głównie ludzi, choć też Caesara, lidera małp. „Geneza” koncentrowała się jednocześnie na spojrzeniu na rozwój sytuacji po połowie ludzi i małp. „Wojna” to już właściwie wyłącznie małpie spojrzenie na kolejne wydarzenia. Możemy jednocześnie dzięki temu poznać je bliżej i spostrzec jak bardzo… Są one ludzkie. Fabuła jest zaś znacznie bardziej dramatyczna niż w poprzednich odsłonach – trup ściele się gęsto i wiemy, że naprawdę mamy do czynienia z wojną.
Jednocześnie obserwujemy rozwój Caesara, który żyje w cieniu wydarzeń z „Genezy” i sam spostrzega, że jest w nim sporo mroku. A mrok ten sprowadza na jego towarzyszy niekoniecznie dobre wydarzenia. Z honorowego i wspaniałomyślnego przywódcy stada staje się powoli egoistycznym i mściwym odrzutkiem. To bardzo dobrze poprowadzona i zagrana przez Andy’ego Serkisa postać. Tak, choć jest to postać generalnie wykreowana w CGI, to bardzo dobrze widać choćby oczy tego aktora. Zresztą, wszystkie małpy wyglądają obłędnie. Tak dobrze, że przestaje się myśleć o tym, że podziwiamy efekt prac postprodukcyjnych i po prostu koncentrujemy się na rozwoju wydarzeń. Przsiąknięte błotem i spruszone śniegiem małpie futro wygląda naprawdę jak żywe.
Małpy i przyszłość Batmana
Jednocześnie, są w filmie rzeczy, które mogą lekko irytować, a na które część widzów zapewne przymknie oko. Ja niestety nie potrafiłem zwątpić w to, że mała dziewczynka potrafi swobodnie wejść na teren pilnie strzeżonego obozu wojskowego niezauważona przez żadnego żołnierza. A potem jeszcze wyjść. Albo, że ci sami żołnierze pilnujący uwięzione małpy nie dostrzegają uciekających więźniów. No sorry, ale jak można tego nie zauważyć? You had one job!
Ten film interesował mnie z jeszcze jednego powodu. Jest nim reżyser Matt Reeves, który po dużych zawirowaniach przejmie stery kolejnego filmu o przygodach Batmana. „Wojna” utwierdza mnie w przekonaniu, że seria o moim ulubionym superbohaterze trafia w odpowiednie ręce. Kompozycja fabularna jest sensowna, film zrealizowany naprawdę dobrze, z masą symboliki i odniesień do bogactwa całej serii. To choćby nazwa ugrupowania militarnego pułkownika, nawiązująca do nazwy bomby atomowej, którą czciły małpy w drugiej w historii odsłonie „Planety Małp”. A to tylko jedno z nawiązań. Jeśli i na planie Batmana Reeves będzie korzystać z dorobku poprzednich twórców to będzie naprawdę dobrze.
Czerpiąc z klasyki
A właśnie, Woody Harrelson. Jego postać, choć przypomina Kurtza i ogólnie jest bezwzględna i magnetycznie zagrana, potrafi wzbudzić strach. Aktor nie wspina się tu może na wyżyny swojego talentu, który jest bardzo duży, lecz radzi sobie bardzo dobrze. Szkoda, że nie mamy szansy pooglądać go więcej (historia koncentruje się na poczynaniach małp, więc po prostu tak musiało być).
W „Wojnie o Planetę Małp” nie tylko same małpy wyglądają bardzo dobrze. Każdy kadr, kolorystyka zdjęć i ruch kamery są świetnie zaplanowane i zrealizowane. Trudno się tu do czegokolwiek przyczepić. Mamy także tutaj masę nawiązań do poprzednich filmów, choćby scena podróży konno wzdłuż wybrzeża. W takich chwilach maluje się lekki uśmiech na twarzy. Podobnie zresztą jest z muzyką Michaela Giacchino, która nie próbuje się wybijać na pierwszy plan, ale wybrzmiewa idealnie w rytm wydarzeń. No i ta masa nawiązań do filmów sprzed 50 lat – to naprawdę słychać i ciężko się tym nie napawać.
Ecce homo, ecce małpo
Najnowszy film o przygodach mądrych i ludzkich małp to naprawdę dobre kino, jednak jakoś nadal nie umiem kupić w pełni tej konwencji. Widzę, że to dobrze wyreżyserowany, zagrany i zrealizowany film, jednak… Pozostaje mi on nadal bardzo obojętny. Nie umiem się utożsamić z bohaterami w postaci małp. Śmierć kolejnych bohaterów nie przeszywa mnie tak jak powinna. I choć rozumiem wszelkie analogie oraz fakt, że małpy mają skłaniać do przemyśleń (zwierzęta bywają bardziej „ludzkie” niż ludzie, a ludzie bardziej „zwierzęcy” niż małpy), tak no po prostu nie odczuwam tego. A uczucia i emocje to coś, co w kinie jest bardzo istotne. Możliwe, że te małpy odrzucają mnie po prostu wizualnie. Wolę przejmować się ludźmi. Większe emocje przeżywałem na seansie ostatnich „Transformersów„. Były to co prawda uczucia zażenowania połączonego ze zdenerwowaniem, ale były. Nie wiem w jakim świetle mnie to stawia, ale tak już po prostu mam. Wychodząc z kina dość szybko skończyłem zastanawiać się nad „Wojną”, a myślami wróciłem do „Dunkierki”, postanawiając, że pójdę do kina na film Nolana drugi raz. Nie oznacza to, że „Wojna o Planetę Małp” jest filmem złym, bo jest dobrym. No, ale nadal… Są to małpy na koniach.