Już ponad dwa lata mieszkam w Warszawie i, choć serce chce wrócić do Gdańska, rozum każe mi tu zostać jeszcze kilka ładnych lat.
Właśnie przeczytałem ciekawy tekst o tym, jak to cała Polska nienawidzi „Warszafki”. Nic nowego, słyszymy to od lat. Cały kraj gardzi stolicą, „prawdziwi” warszawiacy (od pokoleń), gardzą „słoikami” i tak się napędza spirala nienawiści i pogardy. Ale to nie w mieście jest problem, a w ludziach.
Warszawa da się lubić. I nienawidzić.
Warszawa ma wszelkie dane ku temu, by jej nie lubić. Potrafi skopać komuś porządnie tyłek, potrafi wyssać życiową energię. Daje jednak wiele możliwości, które są też w innych obszarach tego kraju, lecz to stolica – daje jednak wiele więcej. Nie twierdzę, że to dobrze lub źle. Tak po prostu jest.
Pewnie gdybym został w Gdańsku, nigdy go nie opuszczał, też bym zrobił jakąś tam karierę (wcale nie uważam, że ją zrobiłem, dopiero zaczynam). Lecz byłoby to znacznie trudniejsze. W mojej branży (marketing) to w Warszawie dzieje się najwięcej – tu płynie kapitał, podejmowane są decyzje, jest łatwiej. Poza nią uderzyłbym w pewnym momencie w sufit – a i tak jestem wysoki.
Taka już jest kolej rzeczy i hejtowanie miasta za to, że jest stolicą jest głupie. Są ludzie, którym odbija po przeprowadzce do Warszawy. Ba, w pewnym stopniu i mnie ona trochę zmieniła, choć bardzo się przed tym bronię. A z negatywnymi uczuciami do Warszawy spotykam się za każdym razem jak wracam do Gdańska. Znajomi nie pytają „co tam u Ciebie?”, ale, z lekko pogardliwym tonem, „co tam w WarszaFce?”. Boli mnie to. Za każdym razem.
„U nas w Warszawie…”
Do niedawna podatki płaciłem jeszcze w Gdańsku, lecz uznałem, że to nie fair. No bo jednak większość czasu spędzam w Warszawie, korzystam z tutejszej komunikacji zbiorowej, depczę jej chodniki, wyrzucam pety do jej śmietników. Nie chcę być darmozjadem. Jednocześnie znam osoby, którym po przeprowadzce do stolicy odwaliło. Przyjechali za karierą i mają swoje korzenie w głębokim poważaniu. Na każdym kroku chcą podkreślać swoją „warszawskość”. I jak wracają w rodzime strony to dają prawdziwy dowód na to jak Warszawa ich zmieniła. Tak się rodzi nienawiść do stolicy – poprzez takie zachowanie.
Zanim jeszcze zamieniłem Pomorze na Mazowsze obserwowałem reakcje wielu osób na fakt, że inni przeprowadzili się do Warszawy. A jak wracali do domu to opowiadali jak im się żyje. Potem ci, którzy pozostali szydzili ze „słoików”, że im odwaliło, wracają do siebie i mówią „NO BO U NAS W WARSZAWIE…”. Pogarda z tego stwierdzenia bardzo mnie dziwi. No bo skoro mieszkają w Warszawie to jak mają opisywać to jak im się żyje? Co w tym złego? Jak ja opowiadam, że „u mnie w Warszawie dobrze, niedługo się przeprowadzam”, to nie mam wcale na myśli „u mnie w Warszawie jest super, a Ty jesteś z prowincji, więc na pewno masz gorzej!”. A zapewne tak jestem odbierany. To domniemanie „warszafskości” mnie dobija. I boli.
To nie miasto psuje ludzi
Ja staram się po prostu zachować zdrowy rozsądek. Dostosowuję się do Warszawy, staram się ją zrozumieć, bo ma ciężką i bolesną historię, którą często „słoiki” ignorują. Przybywają się nachapać nie dając nic w zamian. Wracają na „prowincję” nachapani, wywyższeni, uważając się za warszawiaków. Ja jestem gdańszczaninem, tylko, że mieszkam w Warszawie. Jestem tu przejazdem, staram się wykorzystać ten czas jak mogę, dając też nieco dobra od siebie. I wrócę do Gdańska, nie na „prowincję”. Jako gdańszczanin, nie „warszawiak”. To nie stolica niszczy ludzi, a brak zdrowego rozsądku.