Wiem, wiem, staję się nudny jak Lipiec z tym bieganiem. No ale wpadłem w sidła treningów i nie mogę się wydostać. I bardzo się cieszę, że wielu z was mi kibicuje.
Oczywiście, są też osoby znużone moimi publikacjami o bieganiu. Na Facebooku, Twitterze czy nawet Tinderze (hehe). Ale na szczęście, zawsze możecie zablokować aplikację Endomondo lub usunąć mnie z News Feeda. Wasz wybór. Na szczęście wciąż więcej osób mi kibicuje.
Kiedy w poprzednim tygodniu się przeziębiłem uznałem, że muszę zrobić sobie krótką przerwę od treningów. Wszak, nie mogę się bardziej rozchorować. I odpuściłem sobie dwa biegi, choć z wielkim bólem. Raz już nawet założyłem buty chcąc wyjść na dwór, ale w porę poszedłem po rozum do głowy. W poniedziałek już czułem się dobrze, pogoda też nie była tak odrzucająca, zatem postanowiłem nadrobić braki. Czyli zrobić dwa treningi, których wcześniej nie wykonałem. Nie było lekko.
Choć to głównie za sprawą tego, że kilka dni wcześniej przyspieszyłem sobie plan treningowy. Początkowo, planowałem przebiec 5km jednym ciągiem pod koniec maja. Widząc swoje niezłe postępy, bojąc się spadku motywacji („skoro i tak mi się uda, to może sobie odpuszczę jeden trening?”) postanowiłem koniec cyklu przyspieszyć o dwa tygodnie. To zaś sprawiło, że moje bieganie wskoczyło na wyższe obroty. Dotąd najdłuższy bieg bez interwałów trwał maksymalnie cztery minuty. W poniedziałek musiałem zrobić dziesięć minut jednym ciągiem. Dwukrotnie. Udało się, a po zakończeniu tych interwałów uniosłem ręce w górę w geście triumfu, jakbym zrobił jakiś maraton.
Potem drugi trening, nogi ciężkie, więc próbowałem myśli skupić na czymś innym niż nogach. Zacząłem sobie zadawać po co mi to całe pytanie. Odpowiedzi mam kilka.
Otoczenie. Pracuję z blogerem biegowym, wśród znajomych wielu biegaczy, od dawna w branży podziwiam osoby, które poza sukcesami zawodowymi też biegają. To jak HIV, zaraziłem się. Na dobre. Choć trwało to trochę więcej niż zarażenie wirusem.
Odchudzanie. Wiem, że bez porządnej diety będzie ciężko. Ale po dwóch i pół roku w Warszawie, z niemal zerową aktywnością fizyczną, trzeba było coś zrobić. A przecież nie odrzucę burgerów. Szanujmy się. Poza tym, ciekaw jestem jak będę wyglądał bez kilkunastu kilogramów. Osiem mniej już jest.
Marzenie. Podobno facet musi w życiu zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Ja mam nieco ciekawsze cele. Domy zostawię architektom, drzewa ekologom, a dzieci właścicielom lepszych genów. Ja wolę zamieszkać w Barcelonie, przebiec maraton oraz napisać książkę. Co prawda, do maratonu jeszcze bardzo daleko, ale sądziłem, że ta część będzie najmniej wykonalna. A jednak, chyba do tego teraz właśnie mi najbliżej.
Muzyka. Mam fajną playlistę do biegania, choć musiałem ją nieco przebudować w tym roku. Ona mnie często pcha do przodu, gdy nogi wymiękają.
Zwiedzanie. Treningi to najlepszy i najszybszy sposób, by poznać najbliższą okolicę. Ba, brakowało mi wypadów na Żoliborz, a tak się składa, że każdy niemal trening przebiega po tej okolicy. Poznałem już kilka fajnych zakamarków. I aż nie mogę się doczekać aż zacznę robić większe dystanse, by zwiedzać odleglejsze miejsca.
Sen. Wiele lat miałem problemy z zasypianiem. Potrafiłem leżeć w łóżku do 4-5 nad ranem, czytając na iPadzie (heh, te noce były na początku blogowania bardzo pomocne i przerodziły się w wiele ciekawych rzeczt), by zasnąć na kilka chwil. A potem z bólem wygrzebać się z wyra. Nowe mieszkanie sprawiło, że lepiej mi się wstaje, a bieganie, że szybciej zasypiam. Szybciej, to znaczy 1-2. ;)
Oczyszczenie. Zakładam buty, bluzę, zamykam drzwi, zjeżdżam windą w dół zakładając na uszy słuchawki. Na telefonie uruchamiam tryb „nie przeszkadzać”. Zero telefonów, SMS-ów czy powiadomień. Skupiam się na jednym, oczyszczam głowę ze stresu. Jestem tylko ja i ona. Ten damski głos z Endomondo. Jest spoko. Dawno nie robiłem sobie takich sesji na myślenie.
Postawiłem sobie cel. Czasy, kiedy byłem leniem dawno minęły. Ambicja (czasem chora) bywa moim wrogiem, ale przeważnie pomaga. Jak sobie postawię jakiś cel, to ciężko zrezygnować. Dlatego tych kilka dni bez biegania cierpiałem – wiedziałem bowiem, że to spowolni lub udaremni osiągnięcie celu. I to ta sama ambicja nakazała mi nadrobić oba treningi w poniedziałek. Choć powinienem odpuścić. Nie potrafiłem. Cel: 5 km za niecałe cztery tygodnie. Za nim już czai się kolejny: Półmaraton Praski na koniec sierpnia.
Dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi kolejne posty z wynikami treningów. Bez Endomondo i waszych lajków pewnie nigdy bym nie zaczął. Jednak publiczna presja motywuje równie mocno, co własna ambicja. Bo kiedy w nogach brakuje sił, biegnę głową i swoimi myślami.