Niestety, coś we mnie pękło. Jeszcze rok temu potrafiłem śledzić kolejne keynotes giganta technologicznego z zapartym tchem. Ostatniej nie widziałem w ogóle. Nie mówię, że robią to źle. Robią to tak samo od dawna.
Nie jestem mistrzem przemawiania, nie jestem też charyzmatyczny jak Steve Jobs czy Adolf Hitler (czy jestem pierwszą osobą zestawiającą te dwie postacie w jednym szeregu?). Ale nie muszę. Apple w zasadzie też nie musi, choć zmarły dwa lata temu założyciel firmy wysoko postawił poprzeczkę. Jednak to na Apple wzorują się inni (często nieumiejętnie) i to po tej marce spodziewamy się efektu „wow” już w trakcie konferencji.
Jeszcze dwa, trzy lata temu oglądałem każdą konferencję z wypiekami na twarzy. Pamiętam prezentację iPhone’a 4, prowadzoną przez bardzo schorowanego Jobsa. Pamiętam prezentację pierwszego iPada, który zrobił kolosalne wrażenie, a jeszcze mocniej odmienił świat technologii. Ba, pamiętam też pierwszą prezentację bez Steve’a, dzień przed jego śmiercią – wtedy Apple pokazało światu iPhone’a 4S i Siri, która potem nieco zawiodła.
Nawet rok temu, kiedy premierę miał iPad mini, uważnie śledziłem relację live w autobusie na smartfonie. Ale to już nie było to samo. Niestety, prezentacje tej firmy są bardzo mocno skorelowane z jej sytuacją, choć wydaje się, że są takie same. Od śmierci Steve’a Jobsa minęły dwa lata, firmę prowadzi świetny menadżer (ale słabszy wizjoner) Tim Cook, a konferencje wyglądają niemal identycznie. Czyli:
- Pokażmy im kolejne rekordy sprzedaży, pobrań z AppStore czy udziału w rynku
- Pokażmy im co ostatnio wypuściliśmy
- Niech na scenę wejdzie inny wicedyrekor
- Pokażmy im nowy iOS/OS X i dodajmy na koniec „available today” (choć nie zawsze)
- Tutaj jakiś dowcip (za Steve’a były lepsze)
- Na scenę wkracza inny wicedyrektor
- Pokażmy im nowe urządzenie
- Pokażmy wszystkie trzy nowości w porównaniu do zeszłorocznego modelu
- Ujawnijmy nową, magiczną nazwę
- Filmiki z Jonym Ive
- Pokażmy wysokie ceny
- Powiedzmy, że dostępne będzie za tydzień
- Kolejny nieśmieszny żart
- Minikoncert jakiejś supergwiazdy
- Niebawem pokażemy wam kolejne nowe produkty, w których zmienimy aż trzy rzeczy!
- Nara
Tak było za Jobsa, tak jest za Cooka. Jedyne co się zmienia to urządzenia, ale i w tym przypadku „zmiana” to słowo nieco na wyrost. Konferencje firmy z Cupertino są ciągle takie same, nowości na nich prezentowane nie powalają, więc od jakiegoś czasu kolejne keynotes stają się po prostu NUDNE. Nie chcę marudzić, bo to są wciąż konferencje na bardzo wysokim poziomie. Ale forma przerosła treść. A to treść powinna być najważniejsza.
Niestety, spory wpływ na to mają mniej, lub bardziej kontrolowane przecieki prezentowanych sprzętów. Media (i ludzie) kochają informacje o tym, że pewien półślepy Chińczyk zobaczył przypadkiem nowego iPada i już teraz wie, że zmieni się jego kształt o całe pół milimetra! Większość tych informacji się sprawdza, więc na konferencji mamy jedynie ich potwierdzenie. Nuda.
iPhone 5S? Mówiło się przed premierą o złotym kolorze, o Touch ID, a lepsze bebechy były oczywistością. Drobnym zaskoczeniem był nowy procesor. Kolorowy iPhone 5C? Na kilka tygodni przed konferencją pojawiał się w mediach. A dwa dni temu? Mały iPad dostanie ekran Retina – wiedzieliśmy, większy będzie miał design na wzór małego? Były przecieki. Jedyne, co mogło zaskoczyć to udostępnienie OS X Mavericks za darmo oraz mianowanie dużego tabletu Apple mianem Air. Swoją drogą – śmiesznie.
Co więc miało nas zaskoczyć? Nic więcej w zanadrzu Cook i spółka nie mieli. Dlatego była to pierwsza konferencja od paru lat, którą najzwyczajniej w życiu olałem. Wolałem sprzątać. Serio. Potem przeczytałem streszczenie i widziałem to samo co zawsze. Szkoda mi będzie też czasu na kolejne prezentacje. Aż do momentu, gdy w ten sposób ominie mnie wreszcie jakaś rewolucja…