Ten blog istnieje niecałe pół roku. O ile na hosting w Zenboxie udało mi się wykrzesać na początku fundusze, o tyle z szablonem na WordPressa szaleć nie mogłem – postawiłem na to, co oglądaliście tak długi czas. Bo było za darmo.
I zdaję sobie sprawę z tego, że był to jeden z najbrzydszych blogów w całym kraju. Wychodziłem z założenia, że „content is king” i jeśli będą wartościowe teksty do czytania do nawet z comic sansem będziecie je czytać. I owszem, długi czas tak było. Ale ja nie lubię półśrodków, dlatego wiedziałem, że dość szybko przyjdzie mi zainwestować w nowy layout Troyanna. Tym bardziej, że i mnie oczy bolały coraz częściej.
Rozpocząłem przegląd możliwości. Fajne, płatne szablony z tysięcy do wyboru? Nie, zawsze pozostaje świadomość, że ktoś tam na świecie ma takiego samego bloga. Ja chciałem mieć jedynego w swoim rodzaju. Zacząłem pytać, rozglądać się za ekipą, która podjęłaby się wyzwaniu i nie zmusiła mnie do głodowania. Tak, cena była dla mnie ważna, bałem się więc, że jeszcze trochę z tym poczekam. Zadając pytanie w pewnej grupie na Facebooku o propozycje ciekawych zespołów Tomek z zenboxa wskazał sixboxes. Znałem ich prace, byli na mojej liście. Polecała mi też ich Jedzonelka. Potem trochę zrezygnowałem, dowiadując się na jakie koszty muszę się szykować (nie pytałem jeszcze u sixboxes, ale inni drogo się cenili).
Wtem, zostałem wrzucony do innej grupy na Facebooku, przywitałem się, a po chwili w facebookowej skrzynce odbiorczej czekała na mnie nowa wiadomość. Od Piotra Malinowskiego z sixboxes. Wyglądała mniej więcej tak:
– Cześć, czy Ty przypadkiem nie szukałeś kogoś do zrobienia szablonu do bloga?
– No tak, ale wiesz, ja jestem biedny, nie stać mnie na tak poważną inwestycję jeszcze.
– Uwierz mi, stać Cię. Dawaj brief.
Skopiowałbym wręcz, ale nie chce mi się tego odgrzebywać, okazuje się, że w nieco ponad miesiąc wymieniliśmy ze sobą niemal 5 tysięcy wiadomości. I nie było to tylko moje czepianie się. Ba, detale tworzenia bloga to znacząca mniejszość naszych konwersacji, o życiu (branżowym), kobietach (ekhm…) i śpiewach (oboje kochamy dobre electro). W odróżnieniu od typowego klienta, nie udaję, że znam się i się wypowiem. Nie znam się na designie (bo, że coś mi się podoba, a coś innego nie, to zupełnie coś innego), więc dałem sixboxes absolutnie wolną rękę w tworzeniu dzieła dla mnie.
I mimo, że prace trwały długo, to oglądając teraz finalne dzieło (choć drobne poprawki są zapewne jeszcze możliwe) jestem szczęśliwy, że to właśnie im to zleciłem. Zresztą, Piotrek relacjonując mi przebieg prac nad szablonem mówił, że to będzie jego magnum opus (tak, wiem, że mówił to by zaspokoić moją niecierpliwość). Niemniej jednak, wywiązała się z tego fajna relacja. Zamiast typowego klient – wykonawca („wiemy lepiej, zapłaćmy im mniej” vs „oni się nie znają i mało płacą”) mieliśmy tutaj czysto partnerskie relacje. A tylko w takich warunkach rodzić się mogą piękne rzeczy.
I mam nadzieję, że taki jest teraz Troyann. Oceńcie sami. Podoba się?