Za mną czwarta wizyta w Berlinie i zakorzeniła się już w mojej głowie myśl o tym, że Berlin to moja nowa Barcelona. Odkryłem już wystarczająco dużo miejsc, by czuć się w stolicy Niemiec jak u siebie. Dzisiaj chciałbym wam o kilku takich miejscach opowiedzieć.
Barcelona to mój raj na ziemi. Miejsce, które odwiedziłem za życia już sześciokrotnie, a w którym czuję się jak w domu, poruszam się bez mapy, mam swoje ukochane zakątki, a Camp Nou jest wręcz moją Mekką, którą przy każdej wizycie muszę odwiedzić. W ostatnich latach podobnie dzieje się z Berlinem, który wyrasta na kolejne miasto, w którym czuję się znakomicie, poruszając się niemal bez mapy.
Pierwsza wizyta, późną jesienią 2011 roku trwała zaledwie kilkanaście godzin i zupełnie nie miałem możliwości poznać miasta. Cóż, podobnie wyszło trzy lata temu, kiedy spędziłem w stolicy Brandenburgii dwie doby, ale… Większość tego czasu imprezując. Ale to i tak była ważna dla mnie wizyta, o której pisałem zresztą w tym tekście. Wówczas Berlin rozbudził we mnie ciekawość i chęć poznania tej rozległej i różnorodnej tkanki miejskiej. Doszło do tego kilka miesięcy temu, w trakcie paru dni, w trakcie których przespacerowałem miasto wzdłuż i wszerz (niemalże), a w trakcie mojej ulubionej pory roku, wczesną jesienią, łatwiej się zakochuję, więc uległem. Wiedziałem, że wrócę tam szybko.
I wróciłem, po zaledwie siedmiu miesiącach. Odwiedziłem ulubione miejsca, poznałem kilka nowych, utwierdziłem się w przekonaniu, że arcymodny Kreuzberg nie za bardzo mi leży, a znacznie lepiej się czuję na Moabit czy Friedrichshain. To trochę jak z Barri Gotic w Barcelonie – te okolice żyją w tempie mojego serca, oferują mi najcudniejsze widoki i pozwalają usiąść na spokojnie i napawać się okolicą, wdychać uroki życia. Połykać spokój i chłonąć wyobraźnię, stymulując jej najwyższe sfery w moim umyśle.
Dzisiaj o kilku takich miejscach chciałbym wam opowiedzieć – okolicach, knajpach, kawiarniach. Miejscach, w których od pierwszych sekund poczułem się jak u siebie. Znacie to uczucie, kiedy odkrywacie nowe miejsce, ale czujecie, jakbyście odwiedzali je nie raz. To coś pięknego. Oto miejsca, w których właśnie tak się czułem w Berlinie.
Moabit
Każde miasto, mimo generalnie spójnego klimatu, składa się z dzielnic czy okolic, które nieco się wyróżniają, budują zupełnie inny zestaw doświadczeń estetycznych i… Po prostu zakochujemy się w nich z miejsca. Tak mam w Gdańsku z Wrzeszczem – nic dziwnego, tam mieszkałem pierwsze 18 lat swojego życia. Tak miałem z Barri Gotic w Barcelonie, Nikiszowcem w Katowicach, Jeżycach w Poznaniu czy Żoliborzem w Warszawie. Do tego zestawu zdecydowanie dorzucam dzielnicę Moabit w Berlinie. Mieszkałem w niej kilka dni już drugi raz z rzędu i wiem, że jeśli miałbym kiedyś zamieszkać w stolicy Niemiec, to właśnie na Moabit.
Jednym z powodów jest zapewne fakt, że architektonicznie bardzo przypomina mi szczenięce lata spędzone w gdańskim Wrzeszczu właśnie… Monumentalne, ozdobne kamienice, duże, zielone przestrzenie, tory kolejowe, ulice brukowane kostką. W wielu miejscach odczuwałem tutaj klimat ulicy Wajdeloty z Gdańska. Jednocześnie, okolica leżąca na skraju północnej linii S-Bahn Ring, jest bardzo spokojna, zadbana, pełna drobnych przedsiębiorców, podwórek dla dzieci. Nie przepełniona ludźmi, po prostu nie jest modna, jak Kreuzberg, więc nie ma tu takiego zgiełku i zamieszania. Jest spokój. Jak we Wrzeszczu.
Valladares
Centralnym punktem Moabit jest, przynajmniej dla mnie, kawiarnia Valladares znajdująca się w pięknej kamienicy na rogu Stephanstrasse oraz Havelbergerstrasse. Pierwszy raz odwiedzałem ją już w trakcie poprzedniej wizyty i zapamiętałem ją za jedną z najlepszych kaw, jakie w życiu przyszło mi pić. Tym razem musiałem się upewnić czy moje wrażenie nie było błędne. Nie było.
Co ciekawe, jest to knajpa… WEGAŃSKA. Nigdy nie sądziłem, że tak będę zachwycał się wegańskim lokalem, a jednak. Serwują tam również wiele potraw, ale jakoś nie przyszło mi żadnej spróbować, bo wystarczyła mi ta cudowna kawa. I widok na szkołę obrośniętą bluszczem oraz pobliski park. Magiczne momenty.
Bella Vita Paninoteca Enoteca
Nie ma to jak pojechać do Niemiec i stołować się we włoskiej knajpie. Kiedy jednak dopada Cię głód to nie wybrzydzasz, a wybierasz pierwszą, lepszą knajpę. Trafiając całkowicie przypadkowo do Bella Vita spodziewałem się najgorszego. Wszak, to knajpa położona niemal w sercu turystyki Berlina, w bocznej ulicy od Friedrichstrasse. Okazało się jednak, że trafiając tam w porze lunchowej można jeszcze załapać się na dobrą promocję i zjeść dobrą pizzę (oczywiście hawajską!), która nie tylko jest zaskakująco dobra (co potwierdziła moja przyjaciółka, wielki ekspert w sprawie pizzy), ale i odpowiednio tania. Nie jestem jakoś wielce oczarowany tym miejscem, ale warto mieć je w pamięci jeśli kiedyś traficie do Berlina z ochotą na włoską kuchnię.
PS. Pracują tam włosi, więc jest legitnie.
distrikt COFFEE
Przez wiele lat podróżowania oraz mieszkania w kilku miastach zdarzało mi się bywać w setkach kawiarni. Jednak tylko niewiele z nich robiło na mnie na tyle ogromne wrażenie, że zapamiętywałem je na długo, a tym samym budowałem sobie wyobrażenie kawiarni doskonałej. Można tak powiedzieć o Państwomiasto, Ministerstwu Kawy czy Wrzeniu Świata w Warszawie. O Straganie w Poznaniu, Barbarce we Wrocławiu czy Tekturze w Krakowie. Dobra kawa, minimalistyczny i nieco hipsterski wystrój, szybkie Wi-Fi – to moje główne wytyczne.
Wchodząc do distrikt w północnej części berlińskiego Mitte nie spodziewałem się tego, co mnie czeka. A przekraczając drzwi tej knajpy poczułem się jakbym wkraczał do istniejącego jedynie w mojej wyobraźni miejsca idealnego. Pięknie, surowo wykończonego, ze ścianą z cegły, ze starymi, wygodnymi fotelami, naprawdę dobrą kawą i… Ach, no naprawdę, jakby ktoś czytał mi w myślach. Dawno nie poczułem się w jakimś obcym lokalu zupełnie jak u siebie. Do tego jeszcze muzyka… Jakby bariści wiedzieli, że uwielbiam album „Dear Science” TV on the Radio i zagrali mi ją w całości. Bo wiecie, w lokalach najczęściej lecą mniej lub bardziej randomowo dobrane kawałki, a tutaj znaleźli się ludzie, którzy jak ja, najbardziej lubią chłonąć muzykę albumami.
Jak tu się nie czuć jak w domu? :)
TZOM
Tak jak nie przepadam za mocno za Kreuzbergiem, tak przyznać trzeba, że jego zakamarki wypełnione są cudownymi niespodziankami. Jedną z nich była właśnie knajpa prowadzona całkowicie na luzie przez jednego gościa, który osobiście nas obsługiwał. Miejsce, które wydaje się całkowicie oderwane od rzeczywistości, wypełnione nie pasującymi do siebie elementami z przedziwną muzyką, ale jednocześnie wyjątkowym, bardzo przytulnym klimatem. Tak niszowe, że na Facebooku ledwo zebrało 400 fanów.
Ale jakie oni tam rzeczy podają! Ja skusiłem się, a jakże, na burgera, w którym zamiast bekonu była świetnie przysmażona szynka z lokalnej szynkarni, arcycudowne, świeże warzywa, a do tego jakieś rzemieślnicze piwko. Jeny, nie spodziewałem się niczego wyjątkowego przekraczając progi tego lokalu, ale wyszedłem absolutnie oczarowany.
Cafe Strauss
Po posileniu się nabrałem ochoty na kawę, a moją ciekawość wzbudził na Foursquare położony nieopodal Strauss. I kolejny raz przeżyłem coś niecodziennego – oto cichutka, pozbawiona muzyki kawiarnia położona na terenie ślicznego, zielonego cmentarza. Poważnie. Nie wiem czy to jakaś dawna kapliczka czy budynek administracyjny, ale białe, wysokie pomieszczenie buduje niesamowity klimat. Dodajmy do tego kolejne, obowiązkowe dla mnie sprawy: dobra kawa, szybkie Wi-Fi i miłą obsługę, a mamy kolejne cudowne miejsce na mapie Berlina.
Mogg
To miejsce polecało mi wielu znajomych i choć ceny mocno mnie odstraszały, tak od kilku tygodni miałem ochotę na pastrami, więc uznałem, że wakacje to dobra okazja, by sobie tę zachciankę spełnić. No i rzeczywiście, ukryta we wnętrzu ciekawej kamienicy z pięknym dziedzińcem w środku knajpa oferuje naprawdę doskonałe mięso. Za dwie duże kanapki z solidną porcją idealnie przygotowanego mięsa płacimy co prawda niemal 14 euro, ale smak wynagradza. No i nie miałem w całym życiu do czynienia z lepszą sałatką colesław. Poważnie! Nie mogę zbytnio powiedzieć, że stosunek ceny do jakości jest odpowiedni, ale nie uważam tej inwestycji za chybioną. W brzuszek warto inwestować.
Wiem, że to zaledwie promil tego, co mogę jeszcze odkryć w Berlinie i jestem niemal pewien, że wrócę tam szybciej niż mi się wydaję i poznam kolejne niesamowite miejsca. Jednak wiem także, że raczej już nic nie pobije takich odkryć jak distrikt COFFEE czy TZOM. Jeśli będziecie wybierać się do Berlina pamiętajcie o tych miejscach, bo na pewno nie będziecie rozczarowani.
Znajdź idealny dla siebie nocleg w Berlinie i odbierz 100 złotych w prezencie ode mnie!
Skorzystajcie czym prędzej, bo promocja może ulec zmianie. ;)