Przeglądarka jest najważniejszym programem na Twoim komputerze. Na Twoim też, nie wykręcaj się. Dlatego jej zmiana może być niemałą rewolucją.
Kłopot nie polega tu jednak na tym, że się nie da, lecz na tym, że posiadając wieloletnie nawyki ciężko się oderwać się od przyzwyczajeń i uczyć się na nowo. Ja spróbowałem.
Od ponad dziesięciu lat jestem wiernym fanem i użytkownikiem Firefoxa. Swoją drogą, ciekawe, że Polska jest krajem, w którym lisek rządzi, a takowych jest niewiele. CO NA TO LISEK?! (ang. What does the fox say) Po aktualizacji systemu OS X do Mavericksa okazało się, że systemowa przeglądarka Safari działa znacznie wydajniej, tak przynajmniej twierdzili inni. Ja lubię wydajność, zatem spróbowałem pracować przez tydzień na „wyświetlarce” od Apple.
Już na pierwszy rzut oka widać, że… Działa jak błyskawica. Strony wczytują się znacznie szybciej niż u poczciwego liska. Czasem nieco dłużej ładowały się zdjęcia, no i wszędzie te komunikaty o ciachach. Apple udowadnia, że potrafi idealnie zintegrować software i hardware. Widać to choćby po wykorzystywaniu przez Safari zasobów pamięci RAM. Pracując na lisku często wolną pamięć (mam jej 4 GB) schodziła niemal do zera, buszując w Afryce (hehe, po Safari) takie sytuacje były bardzo rzadkie. Optymalizacja jest tutaj kluczem do szybkiego działania tej przeglądarki.
Fajna jest też synchronizacja po iCloud, nie tylko kart, zakładek czy historii, ale też haseł po wprowadzonym niedawno KeyChain. Wiem, Chrome ma od dawna. Ponadto, genialnie sprawuje się zunifikowany z wyszukiwarką pasek adresu, w Firefoxie niestety są to wciąż dwa osobne byty, ale mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. W trybie pełnoekranowym (a na nim przeważnie pracuję) fajnie działa chowanie się interfejsu programu, pozostawiając jedynie najważniejsze funkcje. Ok, wszystko super, ale po pięciu dniach chyba zacząłem tęsknić za liskiem. Dlaczego?
Siła przyzwyczajeń. Pracując na skrótach klawiszowych ciężko jest zmienić nawyki, a z nich korzystam wielokrotnie w ciągu każdej minuty. Najważniejsze w lisku służą mi do przełączania się między otwartymi kartami: cmd/ctrl + 1/2/3/4 (numer karty). W Safari skrót ten otwiera łącze z zakładek, też fajne, ale wolę mieć tu karty. I próbowałem się bawić w ustawienia skrótów klawiszowych, ale mojego skrótu nie da się ustawić. Smuteg.
Zoom strony to także kwestia nieco denerwująca. Lisek daje mi możliwość ręcznego powiększania i oddalania strony w znacznie większym zakresie. Przykładowo Facebook ustawiam sobie tak, by mieć lewe menu rozwinięte i maksymalnie dużą całą resztę. Idealnie tego powiększenia brakuje w Safari, gdzie zakresy są znacznie mniejsze. Małe gówno, ale denerwuje. Podobnie jak Facebook, z którego co chwila mnie wylogowuje (tak, zaznaczam „nie wylogowuj mnie”). Na szczęście hasło mam w KeyChain, więc dwa kliki i jestem ponownie wśród żywych, ale wkurza. No i część polskich stron potrafi się pokrzaczyć w tej przeglądarce. Wiadomo, z liska korzysta w Polsce co trzecia osoba, z Safari tylko plankton.
Mimo wszystko, chyba dam jeszcze szansę Safari, zwłaszcza do niektórych zadań. Będąc fanem Firefoxa trochę mi smutno, bo przecież tyle czasu ze sobą spędziliśmy. Ale lepsze jest wrogiem dobrego. No hard feelings.
A teraz mała dygresja, choć nadal pozostajemy w świecie przeglądarek. Jestem niemal przekonany, że Chrome zdominuje świat. Jest najbardziej innowacyjną oraz najwygodniejszą przeglądarką. Nie dziwi mnie, że Google rozwija też swoją linię Chromebooków – dla wielu to właśnie okno do Internetu jest synonimem komputera. Ja nie wyobrażam sobie korzystać z komputera tak ograniczonego, ale wierzę, że dla wielu to w zupełności wystarczy. Niestety, z ekosystemem Google mam niewiele do czynienia, zatem nie widzę sensu w korzystaniu z ich przeglądarki. No i pożera ona za dużo RAMu. Nie to, co Safari.
photo credit: Arno Meintjes Wildlife via photopin cc