Blog ten miał być też po części blogiem lajfstajlowym. Ale to nie jest łatwe. No bo jaki styl życia może prowadzić nołlajf? ;) Ale nic to, ostatnio wzięło mnie na wspomnienia o Open’erze i kilku ostatnich latach mego życia. Mimo, że nie jest to już dla mnie najlepszy festiwal muzyczny, to podsumowując, „Otwieracz” zmienił w nim bardzo dużo, jeśli nie najwięcej.
Kilka lat temu (lata 2007-2010) Open’er był jednym z najważniejszych wydarzeń każdego roku. To na nim zaczynały się i kończyły wszystkie odliczania, w lipcu w Gdyni. Dla człowieka, którego kontakt z muzyką ograniczał się jedynie do słuchania w domowym zaciszu, pierwszy festiwal tej rangi był niemałą rewolucją. Szczęka na ziemi, łzy szczęścia w oczach i wrażenie przeżywania czegoś, co się nie powtórzy towarzyszyło przez kilka pierwszych edycji.
Potem zaczęły się przyjaźnie. Zaczęło się już w 2008 roku, po moim drugim Open’erze, kiedy wszyscy dzielili się wrażeniami na stronie wydarzenia w serwisie Last.FM. Wtedy też skonsolidowała się mała grupa stałych „lastowiczów”, którzy przez Sieć mocno się zintegrowali. I w 2009 roku postanowili wspólnie przeżyć festiwal na polu namiotowym. I tak oto utworzyła się grupka osób, z którymi łączą mnie większe lub mniejsze relacje, ale przede wszystkim dziesiątki wspólnych wyjazdów na kolejne festiwale.
To na polu namiotowym w 2009 roku poznałem mojego przyjaciela i obecnego współlokatora. Tam pierwszy raz spotkałem się z przyjacielem, z którym teraz tworzę muzykę. Wreszcie to tam uścisnąłem dłoń człowiekowi, który ostatecznie doprowadził mnie do mojej lubej. Trzy jakże ważne strefy mego życia: mieszkanie, praca, związek powierzyłem osobom, które poznałem na Open’erze (lub w jego rezultacie).
Ale Open’er to był tylko początek. Określenie „pokolenie Open’era” jest nie do końca udane, ale od niego się zaczęło i dobrze brzmi, więc tak można to określić. Z osobami z tego pokolenia jeździliśmy na kolejne festiwale. Za każdym razem dochodził ktoś nowy. Czasem spośród tych nowych rekrutowałem kolejne bliskie mi osoby. Selector, Coke Live, Jarocin, Off Festival, Tauron Nowa Muzyka, Prmavera Sound, Pohoda, FreeForm… W pewnym momencie moje jedyne urlopy związane były z wyjazdami na festiwal. Brałem urlop nie po to by odespać, odpocząć. Jechałem na festiwal, gdzie spało się kilka godzin na dobę, większość czasu spędzając na tańcach, hulańcach i swawoli! I to były najlepsze lata mojego (dotychczasowego) życia.
Czas jednak płynie nieubłaganie. Open’er jest coraz słabszy (ale to tylko dlatego, że ja się tak bardzo zmieniłem), lecz wciąż pozostaje symbolem, który wykorzystując mą nostalgię przyciąga. Człowiek jednak robi się stary, musi się utrzymać, zaangażowany jest w tyle projektów, że pewnym jest, iż te lata nie wrócą. Nie pojedzie już na sześć festiwali w ciągu trzech miesięcy. Ba, nie wiadomo czy gdziekolwiek pojedzie. Choć by chciał. Kiedyś potrafiłem rzucić pracę (dwukrotnie!) by móc być na Open’erze lub w nocy jechać do Krakowa na The Prodigy. I tego nie żałuję. Teraz na coś takiego nie mogę sobie już pozwolić.
Kończę ten sentymentalny wpis, i wiem, że mając 24 lata jestem już innym człowiekiem niż ten 18-latek, który olał odbiór wyników egzaminu maturalnego tylko po to by zająć dobre miejsce w kolejce na pole namiotowe Open’era. To już minęło. I na długo pozostanie najlepszym okresem w moim życiu. Wiem, że gdyby nie Ziółkowski i jego festiwal byłbym innym, bardziej nudnym człowiekiem.
Puenta tego tekstu jest taka: droga młodzieży, spełniaj swoje marzenia za wszelką cenę póki macie szansę. Za rok może być już za późno.
PS. Pozdro dla całej Banii i Łege Łege i wszystkich innych. Dzięki za wszystko. ;)
PS2. Rihanna ma grać na Open’erze… Hejtuję Open’era nie dlatego by hejtować. Hejtuję bo tęsknię za czasami kiedy nawet najmniejszy zespolik mnie jarał niesamowicie. Nasze drogi się po prostu mocno rozeszły.