Minęło już sporo czasu od premiery Apple TV+, usługi streamingowej, mającej konkurować z Netflixem, HBO Max czy Disney+, a ja dopiero od niedawna zaczynam buszować po jego katalogu. I postanowiłem dać szansę serialowi, który miał być motorem napędowym na start nowej usługi – „The Morning Show”.
Apple TV+ wystartowało w listopadzie 2019 roku, co brzmi w sumie tak jakby to było z 10 lat temu. I choć jako użytkownik nowego sprzętu Apple (po tym jak skradziono mi iPhone’a w Neapolu musiałem sprawić sobie nowego) miałem darmowy dostęp do tej usługi przez ponad rok, to dopiero niedawno zacząłem dopiero z niego korzystać. Wcześniej nie miałem za bardzo jak komfortowo używać usługi na telewizorze, ale problem rozwiązał zakup Xboxa, na którym jest odpowiednia aplikacja. Kupiłem sobie w ramach platformy „Tenet”, by móc go oglądać codziennie, bo czemu nie, a w styczniu zacząłem oglądać kolejne produkcje dostępne za darmo w ramach abonamentu Apple TV+. I tak oto wreszcie dotarłem do „The Morning Show”, do którego podchodziłem mocno sceptycznie, ale skoro jest Steve Carell to jednak chciałem dać szansę.
Oczekiwań nie miałem wysokich, bo nie spodziewałem się, że Apple jako kluczowy produkt promujący swoją nową usługę streamingową wybierze coś ryzykownego. Myślałem, że będzie to coś mocno w stylu reklam sprzętu tej firmy, a więc coś ładnego, z ładnymi, znanymi twarzami, ale mocno idealizującego rzeczywistość. Zwłaszcza tę medialną, którą serial porusza. Widziałem jednak dobre opinie, czytałem głosy o tym, że przewija się tam temat #metoo, a więc molestowania seksualnego. Ale czy tak wielka firma podejmowałaby tak mocny temat na start swojej usługi? No, niekoniecznie, a jak już to pewnie powierzchownie.
A powierzchownie wcale nie jest. O raju, to jest naprawdę ciekawe podejście do tematu. Serial zaczyna się w momencie, w którym Mitch Kessler (Steve Carell), od 15 lat prowadzący wraz z Alex Levy (Jennifer Aniston) najpopularniejszy program rozrywkowy w Ameryce zostaje zwolniony w związku z pojawiającymi się informacjami o molestowaniu przez niego współpracowników. Czyli jak u Hitchcocka – trzęsienie ziemi na sam początek. Obserwujemy reakcje zespołu, zaniepokojonego o swoją zawodową przyszłość (Kessler był gwiazdą i zarabiał dla stacji telewizyjnej spore pieniądze), obserwujemy niedowierzanie i głupie tłumaczenia samego prześladowcy. Od samego początku twórcy serialu starają się nie oceniać bohaterów, a także pokazywać sedno sprawy z kilku perspektyw. Możemy dzięki temu poznać lepiej głębię problemu, jaki ruch #metoo podkreśla od samego początku.
Bo choć temat jest delikatny, to jest jednocześnie bardzo niejednoznaczny. Nie ma czerni i bieli, a jedynie setki odcieni szarości. I właśnie o tych odcieniach szarości jest właściwie cały serial. O tym jak wykorzystywanie swojego statusu w firmie w sposób wykraczający poza normy może wpływać na innych członków w zespole – od bookerów, przez operatorów kamery i producentów, aż po gwiazdy programu i prezesa stacji telewizyjnej. Jest też o walce o wpływy, brudnych grach, samych mediach, ale przede wszystkim właśnie o tych niuansach i szerokim spektrum emocji, które towarzyszą pracownikom w firmie, w której ktoś przekroczył pewne granice. Niektóre momenty w tym serialu są naprawdę mocne, drapiące po sercu i pobudzające do myślenia. A co jeśli Mitch tak naprawdę nie zrobił nic złego, skoro niektórzy go bronią, a on sam stara się wyjść z sytuacji z twarzą? „The Morning Show” bierze również i takie koncepcje na ruszt i prowokuje do rozważania na temat problemu.
Ale poza tym to naprawdę dobry serial, także o kulisach tworzenia tego typu programów rozrywkowych w dużej, amerykańskiej telewizji. I po prostu – zgrabnie opowiedziana historia, która nabiera kolorytu z każdym kolejnym odcinkiem. Są one dość różnorodne i mimo stosunkowo długich odcinków (niemal godzina lub ponad godzina) wchłania się je w naprawdę ekspresowym tempie. Każdy niemal kończy się dobrym cliffhangerem, więc w sumie ciężko sobie odmówić kolejnego odcinka. I nawet jeśli zdarzają się momentami sceny, pojedyncze motywy czy odcinki nieco wyrwane z kontekstu głównej historii, to koniec końców wszystko ładnie się spina i uzupełnia.
Nie da się ukryć, że to wszystko działa również dzięki znakomitej obsadzie. Steve Carell jako człowiek, którego wszyscy kochali i nie wszyscy wierzą, że jest „tym złym”. Jennifer Aniston jako celebrytka, która ma wszystko, ale jednak niekoniecznie. Reese Witherspoon w roli wyszczekanej dziewczyny z prowincji, która nie potrafi dostosować się do korporacyjnego sznytu popularnej śniadaniówki. Producenci, którzy walczą o wpływy, członkowie zarządu próbujący wpływać na treść programów, a także szeregowi pracownicy programu. Każdy tutaj wypada zaskakująco wiarygodnie i dodaje swoje trzy grosze do całej historii. Poza wspomnianą trójką wielkie ukłony należą się także dla Billy’ego Crudupa, egocentrycznego szefa pasma informacyjnego, Marka Duplassa, producenta i przyjaciela Alex, a także Gugu Mbatha-Raw w roli bookerki. Każdy ma tu moment, by zabłyszczeć. I świetnie oglądało mi się nawet aktorki, za którymi dotychczas nie bardzo przepadałem (Aniston i Witherspoon).
Serial wygląda i brzmi tak jak serial wyglądać i brzmieć powinien – poprawnie. Nie ma tu jakichś specjalnych fajerwerków wizualnych, choć zdarzało się kilka sekwencji z ciekawie poprowadzoną kamerą. Dobrze pracuje także montaż, muzyka i dobrane do historii utwory nie porywają, ale też nie przeszkadzają. Co jednak najważniejsze – nie odciągają uwagi od samej historii, emocji kolejnych bohaterów. A to było tutaj naprawdę najważniejsze.
„The Morning Show” to zaskakująco dobry serial, dużo poważniejszy niż myślałem. Nie podchodzi do problemu wykorzystywania władzy wobec kobiet w sposób powierzchowny. Stara się wniknąć głębiej, nie tylko w same fakty i rodzaje molestowania seksualnego w środowisku pracy, ale także w emocje bohaterów, do czego takie haniebne czyny mogą doprowadzić, jak każdy może interpretować je na swój sposób. Umiejętnie poprowadzona historia nie mówi wprost kto jest winny, kto jest ofiarą, a raczej próbuje zmusić widza do tego, by zrozumiał, że o takie oceny jest okrutnie ciężko. I nawet samo ocenianie innych ludzi na podstawie niejasnych przesłanek może być dla ludzi krzywdzące. Całe 10 odcinków wchłonąłem w niespełna tydzień, lądując po dwa dziennie i nie żałuję ani godziny, bo to naprawdę dobra rzecz.
Szkoda, że jedynie dla użytkowników Apple TV+, ale jeśli masz urządzenie tej firmy to możesz spróbować choćby okresu próbnego w ramach abonamentu TV+ lub Apple One. Warto.