Nie wiem o co chodzi, ale po kilku intensywnych latach, wielu zachwytach i jeszcze większych rozczarowaniach jakoś czuję przesyt kinem superbohaterskim. W łeb próbowała mnie palnąć Harley Quinn, siła napędowa nowego filmu DC – „Ptaki nocy”.
„Legion Samobójców” był filmem tragicznym. Jednak jednym z jego niewielu mocnych punktów była na pewno Margot Robbie w roli Harley Quinn. Sama aktorka strasznie polubiła tę postać i mocno naciskała na jej własny film, do tego stopnia, że została jedną z jego producentek. I podobno miała dość duży wpływ na kształt całej produkcji. Na pewno udało się stworzyć film dość oryginalny i świeży w gatunku superbohaterskim. Ale czy jednocześnie jest to film dobry? Cóż…
Punktem wyjścia do całej opowieści jest koniec związku Quinn z Jokerem, tym z „Suicide Squad”, nie z „Jokera„. I choć bardzo mnie cieszy kierunek studia, by nie łączyć tych filmów w spójne uniwersa łączące bohaterów, a tworzenie niezależnych historii na bazie ciekawych opowieści, to jednak powoduje to lekki mindfuck. Mieliśmy ostatnio trochę za dużo Jokerów i czasem mózg podświadomie szuka analogii do pozostałych filmów. I choć w „Ptakach nocy” podejmowana jest historia Gotham z „Legionu Samobójców”, to jest to świat bardzo przyziemny, brudny i realistyczny, bez potworów, laserów z kosmosu, wiedźm i udziwnień, trochę jak… W filmie Todda Philipsa. Chwilę mi zajęło, by się oswoić z tym, że nie powinienem najnowszej produkcji łączyć z poprzednimi. Choć scenariusz tego nie ułatwia.
I mam z tym scenariuszem kilka problemów. Film chce być tak bardzo dziwny, inny i odjazdowy, że w kilku momentach celowo pomija standardowe zasady budowania postaci i rozwijania narracji. I na pewno udaje się być czymś świeżym, ale wiele elementów na tym jednak trochę cierpi. Bo w sumie nie wiadomo dokładnie o co w tym filmie chodzi przez dłuższą chwilę, dopiero jakoś w połowie produkcji wszystko zaczyna się układać w sensowną całość. W tym też momencie film przestaje skakać po wątkach, chronologii i postaciach pozostając przy klasycznej narracji. I wtedy jednocześnie staje się lepiej przyswajalny, ale i tradycyjny. Zabrakło trochę wyważenia i konsekwencji w tym narracyjnym szaleństwie. Harley jako narratorka fajnie uzupełnia historię i dopowiada swoje trzy grosze, ale czasem motyw ten wykorzystywany jest do przesady. Momentami przenosimy się zaś wgłąb jej chorego umysłu, w którym dzieją się zwariowane rzeczy, ale to akurat jedne z ciekawszych scen, nawiązujących do klasyki kina.
Na pewno jednak sama historia, choć prosta i niezbyt odkrywcza, jest ciekawa. Wszystko koncentruje się oczywiście wokół naszej mistrzyni zbrodni – Harley Quinn. Pięknie ona się bawi dowcipem, konwencją, improwizacją i swoją niezwykłą zwinnością. Fajnie zbudowano jej charakter, który Margot Robbie podkreśla całą sobą. Ale i pozostałe bohaterki wypadają dość ciekawie. Jest stereotypowa, podstarzała policjantka, jest szukająca zemsty mistrzyni wyszukanej broni i dwie dość przypadkowo wciągnięte w intrygę kobiety. Bardzo ciekawie początkowo zapowiadał się także główny wróg naszych Ptaków, Roman Sionis. Niestety, szybko ostaliśmy pozbawieni złudzeń i okazało się, że mamy do czynienia z kolejnym, prostym, pozbawionym większej motywacji i charakteru szwarccharakterem. Po prostu ma nierówno pod sufitem, nic nowego. Szkoda tego zmarnowanego potencjału, bo nawet dobry w tej roli Ewan McGregor nie potrafi załatać scenariuszowych dziur. Ciekawie, choć rozczarowująco wypada także całkiem inna znana postać, która była wrogiem Batmana. Nie chcę wchodzić w spoilery, ale jak się dowiadujesz kim jest ta postać to pomyślisz – serio?! :|
Wiele gorszych scen ratują dialogi, ale to trochę za mało. I zbyt często są chamsko wulgarne, nie poetycko wulgarne. Nie wiem czy rozumiecie co mam na myśli, ale słowo „fuck” można wykorzystać na tak wiele sposobów, by ubarwić interakcje między postaciami. Ale tutaj postaci zbyt często używają go jako klasycznego przecinka. Całość stwarza często wrażenie oglądania długiego teledysku z jakąś historią, a sposób wykorzystania kolejnych utworów muzycznych wręcz wzmacnia to poczucie. Zbyt często ma się poczucie obcowania z przypadkowo sklejonych, fajnie wyglądających scenek, które mają być efektowne i „młodzieżowe”, a nie mają służyć sensownemu opowiadaniu historii.
No ale wiadomo, nie sama historia się tutaj liczy. W przypadku tak barwnej postaci jak Harley Quinn spodziewać się można wielu efekciarskich scen akcji. No i pod tym względem „Ptaki nocy” nie zawodzą, poza paroma drobnymi odstępstwami. Quinn nie jest typową superbohaterką, to właściwie tylko szalona kobieta. Strasznie szalona. I jej jedyną mocą jest świetna koordynacja ruchowa i wykorzystanie broni białej. I to jak sekwencje akcji są tutaj zaprezentowane, jak prowadzona jest kamera, jak wygląda choreografia walk – robi niesamowite wrażenie. To jedne z najlepszych walk w kinie od dawna (sekwencja na komisariacie policji – wow!). I są one momentami bardzo brutalne. Lekki niedosyt pozostawia sam finał, ale cóż, jest to na swój sposób świeże.
Dużą rolę w tym filmie odgrywają zdjęcia, no i ich montaż, a także muzyka. Całość sprawnie buduje całą historię, choć ten montaż momentami próbuje być bardziej szalony niż sama historia, a więc wymyka się kontroli. Montaż to jednak nie tylko pocięcie poszczególnych scen i ujęć, ale i wszelkie efekciarskie napisy, rysunki, które pojawiają się w trakcie choćby przedstawiania kolejnych postaci. Motyw ten nie jest niczym nowym, był obecny choćby w „Legionie Samobójców”, ale tutaj wykorzystano to znacznie sprawniej. Również same zdjęcia, zwłaszcza w przypadku scen akcji robią dobre wrażenie.
Ostatecznie, mimo, że film Cathy Yan popełnia wiele błędów, bywa niekonsekwentny w swojej konwencji, to jednak stanowi powiew świeżości w swoim gatunku. Po kilku latach otrzymywania niemal pod wzór tworzonych filmów Marvela, a także kolejnych porażek DC fajnie wreszcie otrzymać trzeci już z rzędu dobry film ze stajni DC. Porzucono nadzieje na budowanie jednego, wielkiego uniwersum na rzecz robienia ciekawych filmów. I choć ciekawe nie zawsze będą udane, to będą dobrym urozmaiceniem. A tego bardzo potrzebujemy. Cieszę się, że wizja, o której pisałem na blogu już rok temu zaczyna się ziszczać. W „Ptakach nocy” widać jak dobrze w butach Harley czuje się Margot Robbie, która jeździ po krawędzi swojego talentu, szarżuje, ale robi to wszystko tak umiejętnie, że to wcale nie odpycha. Chętnie obejrzę kontynuację tej produkcji, o ile za scenariusz weźmie się ktoś z większą dozą polotu.