Ciężkie nastały czasy. Zewsząd bombardują nas informacjami, powiadomieniami, listami zadań do wykonania, filmów do obejrzenia, artykułów do przeczytania. Ale życie chyba jest za krótkie na to wszystko.
Ostatni czas zmogła mnie choroba, miałem więcej czasu, chciałem więcej pisać, ale co wieczór zderzałem się ze ścianą własnych myśli. O tym co było, co jest i co będzie. Wiem, trochę filozuję w tej chwili. Ale jak nie mogłem już niczego stworzyć, kładłem się i rozmyślałem o tym wszystkim. I doszedłem do wniosku, że za dużo czasu marnuję na czynności, które nie zmienią mojego życia. Postanowiłem oczyścić atmosferę wokół siebie.
Zacząłem od powiadomień na telefonie i komputerze. Kiedy na ekranie pojawia się jakiekolwiek powiadomienie impulsywnie sięgamy po telefon. Wszak, nie może nas to ominąć. To pewnie coś ważnego. Tak, to przecież ktoś polubił Twoje zdjęcie na Instagramie. Otóż nie. Polubienie zdjęcia Twojego jedzenia nie zmieni Twojego życia. Oczywiście, możesz olać to powiadomienie. Ale mając w głowie świadomość jego istnienia będzie Cię dręczyła dopóki nie sprawdzisz. I zmarnujesz tych kilka sekund.
Postanowiłem się od tego całkowicie odciąć, pozostawiając jedynie najważniejsze powiadomienia: telefon, SMS, Messenger. Snapchat, Instagram, Twitter, Tinder i wszelkie inne aplikacje pozostały w centrum powiadomień, ale wyłączyłem im alerty. Mogę sprawdzić wszystko za jednym zamachem, raz na godzinę. A i bateria telefonu przetrwa nieco dłużej. Podobnie na komputerze. Niegdyś miałem w przeglądarce wiecznie otwartą kartę z Facebookiem. A przecież to jest obecnie dla mnie głównie komunikator. No i wystarczyło odkryć program Goofy na OS X, by całkowicie odciąć się od tego serwisu w ciągu dnia. Oczywiście, pozostawiając jego najważniejszą (również w pracy) funkcję, czyli czat.
Wiele lat wierzyłem w multitasking, że potrafię, jestem w tym dobry i mogę pogodzić kilka bodźców jednocześnie. Ale to nieprawda. Robiąc wszystko na raz robisz wszystko źle. Nawet jeśli to rozrywka. I w jej trakcie postanowiłem odciąć się od reszty. Wszyscy chcą nas przekonać, że zjawisko second screeningu (czyli oglądania meczów / seriali z Twitterem w dłoni itp.) jest niesamowite. Dla mnie nie jest. Oglądając w ostatni weekend długo wyczekiwany trzeci sezon House of Cards włączam tryb „nie przeszkadzać” w telefonie. Przecież powiadomienia sprawdzę pomiędzy odcinkami. Nie muszę wiedzieć co kto polubił i sprawdzać namiętnie w trakcie seansu. Szkoda na to czasu.
Ale powiadomienia to jedno. Dwa lata temu zacząłem walczyć ze swoim FOMO i chyba tę walkę wygrałem. Ludzie wokół nas podniecają się często rzeczami, które nic w naszym życiu nie zmienią. W ostatnich dniach była jakaś burza o jakąś sukienkę. Nazwijcie mnie ignorantem, ale nie sądzę by czyjakolwiek sukienka była cenna kilku minut mojego czasu. W tym czasie mogę napisać jeden akapit tekstu / rozegrać jeden mecz w FIFĘ / przeczytać coś dla mnie istotnego / porozmawiać z bliską mi osobą. Czy to ważniejsze od sukienki? Nigdy.
Staram się więc filtrować coraz mocniej informacje do mnie spływające. Daję unfollow na Twitterze osobom, które nie piszą nic ciekawego. Facebook już dawno przestał być dla mnie ważnym medium i źródłem informacji. Coraz rzadziej (choć nadal to robię) scrolluję News Feed do samego dołu. W tym czasie mogę odkurzyć, poszukać nowej muzyki lub po prostu popatrzeć się za okno, co jest moim nowym hobby.
Wyplenienie z siebie konieczności sprawdzania wszelkich powiadomień co kilka minut wymaga wiele pracy. Ba, czasem może być wbrew własnym przekonaniom. Piszę to ja, osoba, która stara się na wszystkie maile i wiadomości odpisywać niezwłocznie. Robię to z szacunku dla innych, ale czas też zacząć szanować siebie i swój czas. Bo, w przeciwieństwie do gier, w życiu nie przejdziesz drugi raz tego samego etapu, a dodatkowego czasu nie uzupełnisz kodami. Liczy się tu i teraz. Nie chcę tego zmarnować faktem, że ktoś polubił zdjęcie mojego przedwczorajszego obiadu.
Zdjęcie: Thomas Lefebvre