Miniony rok był bardzo bogaty muzycznie. Byliśmy świadkami wielu ciekawych premier, a mnie się zdarzyło uczestniczyć w wielu świetnych wydarzeniach. Mimo, że było nieco mniej czasu na to wszystko niż przedtem, to wszystkie dźwięki przeżywałem intensywniej. Dlatego, jak rok wcześniej, przygotowałem małe podsumowanie.
Wychowany na muzyce gitarowej nigdy nie sądziłem, że zabłądzę w swojej muzycznej przygodzie tak daleko od niej. Ten rok muzycznie zdominowała mi muzyka techno, którą zrozumiałem znacznie lepiej. Wizyta na Audioriver, w Berlinie czy na wielu warszawskich imprezach totalnie mnie zakręciła w tym kierunku. Od kilku lat mocno słuchałem elektroniki, ale nigdy nie sądziłem, że podążę tak daleko.
Zestawienie roku wg Spotify:
W 2014 roku oprócz techno zdominowało mnie też coś kompletnie innego – sentyment. Już ponad 10 lat świadomie słucham i poszukuję swojej muzyki, a to, jakby nie patrzeć, szmat czasu. I często potrafiłem ulec temu, co mnie pożerało lata temu. Słuchając albumów sprzed lat odkrywałem je na nowo, na swój sposób zakochiwałem się raz jeszcze. To niesamowite uczucie wygrzebać coś sprzed kilku lat i stwierdzić „Do diaska, jak mogłem tego nie lubić?!”.
Zestawienie roku wg Last.fm:
Lecz spokojnie, w poniższym zestawieniu aż tak wiele techno nie ma, są też bardziej melodyjne odmiany elektroniki oraz oczywiście gitarowe brzmienia. To był rok, w którym światło ujrzała masa świetnych albumów. Przygotowałem dla was zestawienie dziesięciu najlepszych. Bez kolejności, bo uczuć nie da się usystematyzować.
Tycho – „Awake”
Scott Hansen od lat robi genialną muzykę i od wypuszczenia pierwszego singla, tytułowego „Awake”, wiedziałem, że to będzie magnum opus. Z miejsca zakupiłem pre-order płyty na dwa miesiące przed premierą. A potem skryłem się w pięknie tego, krótkiego niestety, albumu. I tylko marzyłem, by okiełznać to piękno na żywo. Dokonało się to w moje urodziny, kiedy Scott z ekipą zagrali koncert w Warszawie. Jeden z momentów roku.
Warpaint – „Warpaint”
Pierwsza płyta była bardzo dobra, a ja zakochałem się w gitarzystce Theresie Wayman. Drugi album jest muzycznie znacznie dojrzalszy, głębszy i ciekawszy. Inny, ale dzięki temu znacznie lepszy. Za głosem Theresy, którą wreszcie dopuszczono do mikrofonu, mógłbym pójść gdziekolwiek.
Clark – „Clark”
Dziwna moda, by nazywać nowe albumy bez jakiejkolwiek nazwy. Po Warpaint taki chwyt zastosował Chris Clark, którego podziwiam od kilku lat. Jego album sprzed dwóch lat („Iradelphic”), znacznie odstępujący od poprzednich był arcygenialny, stąd i po kolejnym wydawnictwie oczekiwałem tego klimatu. I zawiodłem się. Clark powrócił do swoich starych połamanych bitów, niepoznanych szelestów i trwożących szmerów, ale zrobił to na poziomie przerastającym wszystko, co kiedykolwiek stworzył. Nie jest to równy album, ale daje obuchem w łeb mocno. I pięknie, aż chce się dostawać bez przerwy.
Gui Boratto – „Abaporu”
Najbliższy techno album w tym zestawieniu. Twórczość Brazylijczyka Guillerme od dawna mnie zachwyca i sprawia, że jak ktoś mówi mi, że techno to białe rękawiczki, gwizdki i DJ Hazel to walę mu w uszy właśnie Boratto. I to otwiera oczy każdemu. Tegoroczne wydawnictwo jest najbardziej taneczne w jego karierze – dużo wokali, zagrywek pod publiczkę, dzięki którym jest jeszcze lepiej.
Thom Yorke – „Tomorrow’s Modern Boxes”
Thom jest geniuszem. Często się z nim nie zgadzam, ale jak już przestanie udzielać wywiadów, a weźmie się za robienie muzyki to nie wychodzi mu nic słabego. Końcówka roku należała do niego – najpierw wydał drugi solowy album, a potem wraz z Radiohead wkroczył do studia, dzięki czemu wiem jaka płyta zdominuje przyszły rok. „TMB” nie jest geniuszem na miarę pierwszej solowej płyty Thoma, ale stoi na bardzo wysokim poziomie. Nie ma tam nic nowego, ale być nie musi. Choć po nim można się spodziewać łamania schematów, to nawet jeśli kopiuje siebie, to efekt jest dobry.
Słuchaj na Bandcamp (bo Thom nie lubi Spotify)
Royksopp – „The Inevitable End”
Obecność w zestawieniu tej płyty jest nawet dla mnie niespodzianką. Wydawało mi się, że z muzyki tego zespołu wyrosłem pięć lat temu, po wydaniu świetnego „Juniora”. Najnowszy krążek odpaliłem bardziej z ciekawości niż chęci przesłuchania. I być może właśnie dlatego zostałem pozytywnie zaskoczony. Nie jest to arcydzieło, ale zestaw naprawdę dobrze skomponowanych utworów.
The Antlers – „Familiars”
Co ciekawe, moim zdaniem, jest to najsłabszy album wydany przez Petera Silbermana i spółkę. Ale nawet słabe rzeczy w ich wykonaniu są świetne. Nie inaczej jest z „Familiars”, gdzie słychać zmianę wolty w porównaniu do „Burst Apart”. Na gorsze (wszechobecne trąbki mnie nieco irytują), ale to nie zmienia faktu, że to nadal kawał doskonałej muzyki.
Recondite – „Iffy”
Odkrycie z dosłownie kilku ostatnich tygodni, ale zachwyciło mnie na tyle, że bez cienia wątpliwości mogę tutaj umieścić. Ma w sobie lekkie zacięcie techno, ale to coś zupełnie innego – lekkość i przyjemność dźwięków akompaniujących bitom jest wręcz zaskakująca. A mnie ciężko czymś zaskoczyć.
Z czystym sercem tylko te osiem płyt mogę wygrzebać z pamięci jako pomne umieszczenia w niniejszym zestawieniu. A przecież nowy krążek Interpolu też był całkiem zacny. Podobnież nowe Caribou. Jednak nie zachwyciły mnie one na tyle, nie zapętliły mi się na Spotify tak mocno jak te wyżej wymienione.
Na sam koniec postanowiłem stworzyć mój soundtrack życia w roku 2014, gdzie obok utworów z powyższej listy znajdują się inne, starsze i pojedyncze dźwięki, które towarzyszyły mi w tym roku. Jest choćby M83, które miałem w głowie będąc w Barcelonie, są szlagiery z imprez tegorocznych w Berlinie oraz Mount Kimbie z GTA V i inne. Jak brzmiał wasz soundtrack w 2014 roku?