Śmieszno-gorzki kryzys wieku średniego, czyli recenzja filmu „Facet do wymiany”
Nie jestem wielkim fanem francuskich komedii, choć też niezbyt wiele ostatnio ich widziałem. Pierwszym po dłuższej przerwie okazał się być właśnie „Facet do wymiany”.
Nie jestem wielkim fanem francuskich komedii, choć też niezbyt wiele ostatnio ich widziałem. Pierwszym po dłuższej przerwie okazał się być właśnie „Facet do wymiany”.
Po tym jak naprędce nadrobiłem „Wiek Zagłady” (na raty, bo za pierwszym podejściem usnąłem) mogłem wybrać się na seans żenady do kina. Tak, spodziewałem się najgorszego po „Transformers: Ostatni Rycerz”.
Najnowszy film Guya Ritchie powstawał w lekkich bólach i w pewnym momencie zdążyłem już mocno zwątpić w tę produkcję.
Studio Universal zamierza, na wzór innych wielkich graczy na rynku, zbudować własne kinowe uniwersum, sięgając po legendy kina.
Lobbying to profesja, która w amerykańskim systemie politycznym jest prawnie uregulowana i całkiem istotna, ale mimo tego budzi wiele emocji.
Chyba każdy film komiksowego kina miał w serduszku nadzieję na to, że po kilku latach słabszych dla bohaterów DC „Wonder Woman” wreszcie przywróci superbohaterów tego uniwersum na dobre tory.
Być może coś mi umknęło, ale wydaje mi się, że „War Machine” to jak dotąd najważniejsza premiera filmu produkcji Netflixa. Czyli nie trafi do kinowej dystrybucji, a przecież skala tego filmu zdecydowanie by mu na to pozwalała.
Filmy bywają różne. Dobre i złe. Tak złe, że aż dobre. Próbujące być tak dobre, że aż złe. No i jest „Song To Song”, czyli nowa produkcja Terrence’a Mallicka.
Dobrą pogodę, jak w zasadzie wszystko, należy dawkować z umiarem, dlatego w ostatnią sobotę po kilku godzinach na świeżym powietrzu poczułem potrzebę schowania się w cieniu i klimatyzacji. Kino było dobrym rozwiązaniem.
Ledwo kilka dni temu w recenzji „Alien: Przymierze” napisałem, że nie lubię horrorów, a oto, nieco przypadkiem, trafiłem do kina na „Uciekaj!”, czyli film jeszcze mocniej osadzony w tym gatunku.