Dla wielu osób rok 2020 to najgorszy moment życia. Tym bardziej trochę mi dziwnie i głupio to przyznać, ale kończący się rok jest dla mnie jednym z najlepszych w moim życiu.
Trochę zresztą w minionych dwunastu miesiącach nie potrafiłem się chwalić i cieszyć swoimi sukcesami. Siedziałem cicho, nie potrafiłem publicznie eksplodować radością, bo nie chciałem w ten sposób psuć mocno nadwyrężonych już pandemią nerwów ludziom wokół. Miałem wrażenie, być może błędne, że boleśnie dotkniętych tym rokiem osób było wokół mnie więcej niż tych, które mimo wszystkich trudów były nastawione dość optymistycznie. Wobec czego swoimi przechwałkami mógłbym pogłębić stany depresyjne, lękowe, niepokój i brak bezpieczeństwa życiową sytuacją. Nie chciałem tego robić, ale nadszedł moment, w którym tych sukcesów nie mogę pominąć tworząc podsumowanie roku 2020.
Bo był to najdziwniejszy rok chyba dotąd. Wielkich wahań nastrojów. Ograniczania swobód dla nas tak naturalnych. Odcięcia od przyjemności, do których przywykliśmy. Ja jednak starałem się skupiać na pozytywnych aspektach tego uziemienia. Szukałem sobie nowych zajęć, przekierowywałem swoje zasoby, czasowe, emocjonalne i finansowe, w miejsca, które pozwalały mi robić krok do przodu w którejś z wielu sfer życia. W tym tekście chciałbym to szerzej podsumować, by dać może komuś też przykład tego jak nawet w gorszym okresie można znaleźć światełko nadziei i osiągać pewne cele. Podsumowanie to może być nieco chaotyczne, bo tworzę je bazując w dużej mierze na emocjach. Ale zacznijmy od sfery osobistej, by przejść do zawodowej. Bo sukcesy odniosłem na obu polach.
ŻYĆKO
Zanim w marcu zostaliśmy zamknięci w domach i znany nam świat zaczął się walić było już dobrze. Po tym, jak w 2019 roku zaryzykowałem i zacząłem rozwijać własną firmę, wchodziłem w nowy rok dość optymistycznie. Chciałem wyjść na prostą finansowo, ale do tego potrzebowałem oddechu i odpoczynku. Stąd na samym początku stycznia pojechałem na tydzień do Neapolu. I choć już drugiego dnia wyjazdu skradziono mi telefon, to dobrze wspominam ten wypad. Nie potrafiłem tego docenić wówczas w pełni, nie mam niemal w ogóle żadnych zdjęć z tej podróży, ale mam wiele obrazów w głowie. Mecz Napoli z Interem na stadionie nazwanym kilka tygodni temu imieniem Diego Maradony. Gol Arkadiusza Milika i legendarne wykrzykiwanie przez spikera „AR-KA-DIU-SZO”. Dzień na pięknym wybrzeżu Amalfi. To był dobry początek.
Biznes się też rozkręcał, byłem coraz spokojniejszy, zacząłem chodzić w lutym na siłownię. Również w tym miesiącu skutecznie odstawiłem papierosy i alkohol. Może i powoli, ale wszystko szło do przodu. Szkolenia, fajne projekty, uczelnia, coraz lepsze zagospodarowywanie czasu wolnego. I wtedy nadszedł marzec. I świat zaczął się walić. Także mój. Bo nie wiedziałem, jak każdy, co nas czeka. W lutym wreszcie wyszedłem finansowo na prostą, a teraz to wszystko ma znowu runąć? Czemu znowu mnie to spotyka? Jak długo to potrwa? Czym zapłacę rachunki? Kiedy skończę pod mostem? Przyszły ataki paniki, większe niż kiedykolwiek. Wróciło palenie papierosów. I wielki paraliż kreatywny. Nie potrafiłem tworzyć, w pracy ograniczałem się do minimum. Niepokojące były zwłaszcza momenty, kiedy klienci rezygnowali ze szkoleń, kampanii i naprawdę mogłem spodziewać się najgorszego.
Ale najgorsze nie nastąpiło.
Wręcz przeciwnie, w miejsce pogrzebanych i odłożonych projektów pojawiały się nowe. Było ich jeszcze więcej. Po paru tygodniach w zamknięciu okazało się wręcz, że jest całkiem nieźle. Obserwowałem wciąż sytuację pandemii z niepokojem, ale potrafiłem ten czas zamknięcia pozytywnie spożytkować – nowe pasje, nadrabianie wielu materiałów, tworzenie nowych własnych projektów (o tym będzie szczegółowo później). Naprawdę zacząłem się cieszyć tym czasem. Zwłaszcza spacerami, kiedy już na nie pozwolono. Poznałem nowe zakamarki swojej okolicy, bliższej i dalszej, słuchając dobrej muzyki lub jeszcze lepszych podcastów.
Pierwsze wakacje bez festiwali muzycznych od 2006 roku też okazały się całkiem niezłe. Dużo jeździłem na rowerze, jarając się wycieczkami jak dzieciak. Pojechałem na krótki wypad z rodzicami na Kaszuby. Byłem na chwilę w górach. A reszta lata w Warszawie. Sporo dobrych momentów z bliskimi. Może spotkania były rzadsze, bo wciąż trzeba było zachowywać wszelką ostrożność, ale jednocześnie każde spotkanie było intensywniejsze, przyjemniejsze, dawało więcej radości. Było dobrze, choć z ograniczeniami. Jesienny „lockdown”, którego tak naprawdę nie było był więc dla mnie również udany, bo wiedziałem w jakim kierunku skanalizować swoją uwagę, by ten czas dobrze wykorzystać. Zacząłem czytać więcej książek niż kiedykolwiek. Momentami się trochę już przepracowywałem, ale byłem tego na tyle świadomy, że zawsze starałem się jakiś czas dla siebie wygospodarować.
Trochę dziwny był to rok pod kątem konsumpcji kultury. Zamknięto kina, bez których życia sobie nie wyobrażałem, dla wielu osób naturalnym substytutem stały się serwisy streamingowe. Wielu znajomych biło rekordy oglądanych seriali czy filmów. A ja… Jakoś odpuściłem. Oglądałem mniej niż kiedykolwiek. Postawiłem nieco na jakość, ale miałem też ochotę uwolnić się od tego pędu za wszystkimi najnowszymi i hajpowanymi serialami czy filmami. Znajdowałem sobie inne zajęcia w tym wolnym czasie. Obejrzałem wiele meczów piłkarskich, pograłem w parę gier, w tym takich odkładanych od lat. Słuchałem też najwięcej muzyki od ponad dekady. O tych najlepszych płytach, filmach i serialach powstaną zresztą tradycyjnie osobne materiały.
Jesienią zacząłem chodzić też na dłuższe spacery, związane ze Strajkiem Kobiet. Chciałem je wspierać, chciałem być częścią tego ruchu, choć zachowując wszelkie środki ostrożności. Kobiety są ważną częścią mojego życia i nie wyobrażałem sobie (i dalej nie wyobrażam) nie walczyć o nie u ich boku. Ale nie chcę wchodzić tu głębiej w politykę, choć i pod tym względem ten rok mocno mnie pozmieniał.
To wszystko brzmi jednak bardzo kolorowo, ale na ten rok, jak na każdy inny składały się także trudne momenty. Moment, kiedy moja przyjaciółka otarła się o śmierć, a uratowała ją operacja w ostatniej chwili. Momenty, w których pandemia dotykała bliższych i dalszych znajomych. Na jesieni mocno przybiło mnie jak wielu znajomych tę chorobę przechodzi. Chwilę później inni znajomi tracili bliskich z powodu koronawirusa. Kolejne stadia tych strasznych doświadczeń. Miałem szczęście, że nie dotknęło to bezpośrednio mnie, ale kiedy dowiedziałem się o śmierci znajomego (dalszego, ale jednak) to coś we mnie mocno pękło. Byłem mocno tym przybity. Wielu znajomych straciło też z powodu pandemii pracę. Kilku z nich udało mi się pomóc znaleźć nowe wyzwania zawodowe, co zapisuję sobie jako jedna z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu. Każda wieść o nowej osobie zatrudnionej z mojego polecenia robiła mi w serduszku ciepełko mocniejsze niż pożary w Australii (a to także było kiepską informacją tego roku).
No właśnie, świat. Dość mocno przeżywałem kolejne kataklizmy i tragedie, na nowo zacząłem się mocniej interesować światem, dzięki Outriders, świetnym podcastom i zagranicznym mediom. Dużo było w tym roku złych wieści, zarówno w kraju, jak i w szerszej skali. Kolejne doniesienia nie napawają optymizmem i jestem mocno sceptyczny wobec przyszłości świata. Staram się coś z tym robić w zakresie moich możliwości, ale wiem, że sam świata nie zmienię. Mogę głosować, mogę chodzić na protesty, mogę udostępniać wartościowe treści, dementować fake newsy, edukować studentów w ramach moich zajęć, mogę też segregować śmieci i oszczędzać wodę oraz prąd, ale wiem, że sam świata nie zmienię. A ludzie są coraz mocniej podzieleni, edukacja jest coraz gorsza, a tendencje w społeczeństwie coraz mocniej niepokojące. Nie umiem się tym nie przejmować, ale staram się nie zdominować złym myślom. Robię co mogę. Jak mogę. I mogę robić jak najwięcej dobrego dla siebie, by zachować bilans psychiczny na plusie. Dużo myślałem o swoim myśleniu, postrzeganiu rzeczy, o własnych wartościach i ideach. I jestem dumny z efektów tych przemyśleń. Bo to ciężkie czasy, które wymagają odpowiedniego czasu, by się z nową rzeczywistością oswajać.
A do tego jadłem pyszne jagodzianki, pływałem w jeziorze, sypiałem z nową psiną u rodziców, podziwiałem zachody słońca, grałem w piłkę po wyleczeniu kontuzji kolana, robiłem sobie więcej obiadków niż dawniej, śmiałem się z memów, pływałem w basenie, śpiewałem Pavarottiego, jadłem dobre lody, zrobiłem sobie zdjęcie w mojej własnej wsi, pokochałem Makłowicza (którego, o zgrozo, nie lubiłem nigdy), kupiłem sobie nową konsolę i wymarzony komputer, spędziłem miłe chwile w Krakowie, pokochałem Nową Hutę. Masa dobrych chwil, momentów i wspomnień.
Huh, dobrnęliśmy do połowy podsumowania roku. Jeśli nie interesują Cię moje sprawy zawodowe to możesz już śmiało śmigać do swoich zajęć i sprawiać, by Twój rok był fajniejszy dla Ciebie.
PRACKA
Dużo w tym roku pracowałem, mocno skupiłem się na rozwijaniu własnej firmy, ale zawsze w granicach zdrowego rozsądku. Zresztą, praca zawsze była dla mnie dobrym kanałem ujścia dla problemów. Dawniej dla depresji, a w tym roku bardziej dla niepokoju związanego z pandemią. Ocierałem się o pracoholizm, ale próbowałem nie przesadzać. I szukać rozwiązań tych problemów. No i kurczę, to był najlepszy rok w mojej karierze zawodowej. Nie tylko na poziomie dochodów, ale i samej pracy, którą polubiłem, która dawała mi różne wyzwania, ale przede wszystkim radość. Utrzymuję wciąż rygor pracy 9-17 (nie zawsze punktualnie, ale jednak w granicach przyzwoitości).
W rok 2020 wchodziłem z czterema marzeniami, mocno ze sobą powiązanymi:
- Wyjść finansowo na prostą (by podatki płacić z bieżącego salda, a nie z jakichkolwiek pieniędzy jakie akurat na koncie są)
- Dojść do wyznaczonego celu dochodów w moim skrupulatnie prowadzonym budżecie firmowym. Był to cel bardzo mocno wyśrubowany, ale dlatego, że ja lubię wyzwania i one mnie motywują. Cel ustawiłem sobie na poziomie niemal trzykrotności zarobków, jakie miałem wcześniej na etacie. Ambitnie, właściwie nierealnie ambitnie. Uważałem, że jeśli uda mi się dojść do 70% realizacji tego celu, to będzie mój wielki sukces.
- Jeśli to wszystko się uda to chcę rozwijać firmę i zatrudnić kogoś do pomocy przy tym wszystkim.
- Stworzyć wreszcie własny produkt, postawić własny sklep i nauczyć się całego tego procesu.
Pierwszy cel osiągnąłem w lutym.
W marcu zdawało mi się, że to wszystko runie, a świat się skończy, ale koniec końców – nic takiego nie nastąpiło. Po kilku miesiącach miałem pierwszy raz w życiu spore oszczędności.
Drugi cel? Trochę sam w to trochę nie wierzę, ale jego realizacja wygląda tak:
Udało się to rzutem na taśmę, a byłoby pewnie jeszcze lepiej, gdyby parę projektów z ostatniego kwartału nie zostało przełożonych na rok 2021. Jestem autentycznie w szoku, że to mi się udało. Pękam z dumy. W osiemnaście miesięcy wydawało mi się, że sporo ryzykuję idąc „na swoje”, że skończę pod mostem, nie miałem żadnych oszczędności, a tymczasem rozkręciłem biznes, który daje mi dużo frajdy, ale także nieosiągalne wcześniej dochody. Nawet nie śmiałem śnić o wynikach niektórych miesięcy. Z czasem rosły też koszty całej działalności, ale traktowałem to wszystko jako inwestycje. I one dość szybko się zwracały.
Kilku klientów straciłem, ale rozstaliśmy się w zgodzie, nie widząc sensu dalszej współpracy. Nie dlatego, że coś zrobiłem źle. Choć błędy oczywiście się zdarzały, ale przy działaniu na taką skalę to nieuniknione, czasem potknięcia się zdarzą. Bez prawdziwego urlopu od wielu miesięcy, będąc niemal codziennie w rytmie pracy. Błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi. A ja robię wiele. Na szczęście uniknąłem większych błędów, a każdy z nich traktowałem też jako lekcję i sposób na poprawienie czegoś w swojej działalności.
Poza tym, pojawiali się nowi klienci, nowe projekty, nowe zlecenia. Ba, to dopiero początek, bo kolejka twórców, którzy chcą bym był ich menadżerem liczy parę osób. A to wszystko sprawia, że…
Cel trzeci również został zrealizowany.
Kiedy rozpoczęła się pandemia uznałem, że marzenia o daniu komuś pracy mogę odłożyć na półkę z napisem 2021-2025. Że sukcesem będzie jeśli sam siebie będę potrafił utrzymać. Nie chciałem zatrudniać kogoś nie mając pewności, że nie będę w stanie zapłacić kilku pensji z góry – chciałem, by osoba, którą zatrudnię, miała spokój o pensję. Pracowałem w firmie, gdzie tej pewności nie było i to strasznie gówniane uczucie. Nie chciałem być pracodawcą, który nie daje gwarancji wypłacenia wynagrodzenia. Bycie pracodawcą to ogromna odpowiedzialność, której się bałem, ale do której dojrzałem. Zgromadziłem więc oszczędności i w grudniu postanowiłem wdrożyć marzenie, które jeszcze chwilę temu wydawało się nieosiągalne. W 2021 rok wchodzę jako pracodawca. Ale o szczegółach opowiem pewnie więcej niebawem.
Czwarty cel osiągnąłem w sierpniu.
Wydałem wówczas mój produkt o nazwie Mindfluencer. A więc e-book oraz zestaw narzędzi dla twórców internetowych. Nie miałem wobec niego wygórowanych oczekiwań finansowych czy ilości sprzedanych sztuk. Traktowałem to jako naukę tworzenia czegoś własnego. Moim celem minimum był zwrot poniesionych kosztów, a więc niecałe 60 sprzedanych sztuk. Po Mindfluencera sięgnęło jednak ponad dwa razy więcej osób. I choć dla wielu to mogą byś śmieszne liczby, tak dla mnie to naprawdę wielki sukces.
I nagroda za pokorę i wielki trud włożony w stworzenie całości. Największą nagrodą były naprawdę miłe opinie kupujących. Oraz cała nauka tego jak tworzyć, wydawać i promować tego typu projekty. A całość narodziła się w mojej głowie w trakcie wiosennego lockdownu, więc to dowód na to, że próbowałem ten czas przekuć w coś wartościowego. I mam już pomysły na to, co dalej zrobić z tym całym doświadczeniem. Zapisując się na mój newsletter na pewno dowiesz się o tym w pierwszej kolejności.
Chyba nigdy w życiu nie byłem tak szalenie dumny z samego siebie. Wciąż pokorny i ostrożny w knowaniu na przyszłość, ale jednak dumny. Bo wiem, że na sukces w tym jednym roku pracowałem całą, trwającą już dekadę, karierę. Wiele cierpiałem, wiele złego znosiłem, wiele się uczyłem, właśnie po to, by przeżyć właśnie tę dumę. Ale nie kończę na tym. Plany nadal mam bardzo ambitne.
Kilka liczb:
147 – tyle kampanii z influencerami koordynowałem w mniejszym lub większym stopniu, nie tylko w ramach managementu, który jest podstawą mojej działalności.
242 – tyle faktur wystawiłem, z czego nieco ponad połowa za sprzedaż Mindfluencera. Rok wcześniej było to ledwie 75 dokumentów przychodowych. A ta liczba może jeszcze dziś wzrosnąć, na przykład jeśli kupisz Mindfluencera. :D
99,999% – wzrost przychodów w 2020 roku w porównaniu do roku 2019. Aż szkoda, że nie udało się zrobić 100%. ;)
Q4 – w ostatnim kwartale dochody miałem na poziomie rocznych dochodów dawniej na etacie.
Miło, że w tym wszystkim mój sukces i moją wiedzę doceniają inni. Większość klientów przychodzi do mnie, bo zostałem im polecony. Jestem zapraszany na konferencje oraz szkolenia. Media proszą mnie o opinie na branżowe tematy. Ostatnio podsumowywałem rok w zakresie influencer marketingu dla magazynu Marketer+.
Ale biznes to nie tylko liczby. Mam wrażenie, że robię dokładnie to, do czego zostałem powołany, w dokładnie taki sposób, jaki sobie wymarzyłem. Mam swobodę odmawiania klientom, z którymi mi nie po drodze. Wiem, że pracuję ze wspaniałymi ludźmi, w których wierzę całym sobą. Spełniam się. I to wszystko dbając o higienę pracy. Znajdując czas dla siebie, na swoje pasje, na rozwój, na bliskich.
PODSUMOWANIE
Uch, trochę obszerny tekst mi wyszedł, a przecież nie zmieściłem tu wszystkich aspektów swojego życia. Ale taki właśnie chciałem opublikować. Pandemia zbliża się ku końcowi, mamy światełko w tunelu pod postacią pierwszych szczepionek. Ten rok udowodnił mi, że nawet w trakcie najcięższych chwil można iść do przodu i robić swoje. Że można mimo przeciwności losu przekuć te przeciwności w własne korzyści. Pandemia, która zabrała nam wielu coś cennego, bliskich, pracę, komfort, swobody, dostęp do wielu dotychczasowych możliwości, może też być dobrze wykorzystana. Nie da się odciąć całkowicie od negatywów, ale trzeba próbować maksymalnie wykorzystać szanse, jakie takie trudne sytuacje nam dają. W jednym z wystąpień publicznych przed wybuchem pandemii mocno promowałem swoje podejście do życia i pracy: adapt or die. Wydaje mi się, że do roku 2020 zaadaptowałem się bardzo dobrze i mimo wielu trudów, osiągnąłem więcej niż bym mógł sobie zapragnąć.
I tego chciałbym wam życzyć w 2021 roku. Nieco normalniejszym, miejmy nadzieję. A także sporego zapasu empatii, bo to towar deficytowy obecnych czasów.