Recenzja „American Assassin”
Mamy nieco posuchę w kinach obecnie i w sumie cieszę się, że nie mam we wrześniu czasu na kino, ale jest kilka produkcji, które zapowiadają się całkiem nieźle, więc szkoda byłoby je ominąć.
Mamy nieco posuchę w kinach obecnie i w sumie cieszę się, że nie mam we wrześniu czasu na kino, ale jest kilka produkcji, które zapowiadają się całkiem nieźle, więc szkoda byłoby je ominąć.
Sezon na największe letnie hity w kinach gaśnie, ale nie oznacza to, że w kinach trwa totalna posucha. I choć brak będzie przez kilka tygodni tytułów rozpalających wielkie emocje, znajdzie się sporo dobrego.
Kilka lat temu było mi szkoda czasu na spędzanie wielu godzin na YouTube. Nie tylko dlatego, że dominowały wówczas śmieszne filmy ze zwierzętami. Teraz potrafię jednak spędzić w tym serwisie wiele godzin chłonąc dobre rzeczy.
Nie czekałem jakoś specjalnie na ekranizację jednej z serii książek Stephena Kinga, czyli „Mroczną Wieżę”. Choć wiem, że to w wielu kręgach kultowa pozycja literacka, to nie miałem z nią nigdy do czynienia.
Zapowiadany jako epickie dzieło Luca Bessona i duchowy spadkobierca udanego „Piątego Elementu” film trafił już do kin, więc nie wypadało nie sprawdzić go w IMAXie.
Perspektywa Charlize Theron klepiącej komunistyczne mordy w Berlinie czasów upadku muru wydawała się nader kusząca. Nic więc dziwnego, że „Atomic Blonde” był jedną z bardziej wyczekiwanych premier tego lata.
Trzy lata przyszło mi czekać na kolejny film mojego ulubionego reżysera. Christopher Nolan jak dotąd nigdy mnie nie zawiódł i nie wierzyłem, że mógłby się potknąć tym razem. Choć mógł.
Tobey Maguire daleko było do idealnej kreacji Spidermana. Andrew Garfield był jeszcze gorszy. Tom Holland dawał nadzieję, że wreszcie otrzymamy odpowiedniego aktora w odpowiedniej roli.
Edgar Wright jest jednym z najbardziej niedocenianych filmowców dzisiejszych czasów. Przekonałem się o tym dopiero niedawno, nadrabiając jego wcześniejsze produkcje, dlatego z wielką nadzieją wypatrywałem premiery „Baby Driver”.
Nie jestem wielkim fanem francuskich komedii, choć też niezbyt wiele ostatnio ich widziałem. Pierwszym po dłuższej przerwie okazał się być właśnie „Facet do wymiany”.