Rozrywka nieco mniejszego kalibru – recenzja filmu „Ant-Man i Osa”
Po dwóch tegorocznych sukcesach finansowych przyszedł trzeci film Marvela, który finansowo radzi sobie nieco gorzej, ale miał spore grono wyczekujących fanów.
Po dwóch tegorocznych sukcesach finansowych przyszedł trzeci film Marvela, który finansowo radzi sobie nieco gorzej, ale miał spore grono wyczekujących fanów.
Obok drugiej odsłony „Sicario” oraz „Ant-Man and Wasp” kolejna niemożliwa misja była najmocniej wyczekiwanym przeze mnie filmem tego lata.
„Sicario” jest dla mnie jednym z najlepszych filmów obecnej dekady. Trudno nie podchodzić do jego sequela mając tę świadomość, jednak od początku gasiłem w sobie wielkie oczekiwania. I był to bardzo dobry ruch.
W maju na festiwalu w Cannes Paweł Pawlikowski, zdobywca Oscara za „Idę” pokazał światu swój nowy film, który zachwycił wszystkich.
„Jurassic World” z 2015 roku, choć nie był filmem wybitnym, był jeszcze do niedawna czwartym najbardziej kasowym filmem w historii kina. Dlatego nadzieje wobec jego kontynuacji były naprawdę wysokie.
Po kilku dniach od premiery udało mi się nadrobić drugi w historii film osadzony w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” nie będący bezpośrednio powiązany z sagą rodu Skywalker.
Druga część Deadpoola była jednym z bardziej wyczekiwanych premier 2018 roku i nie mogła w tym przeszkodzić nawet data wejścia do kin pomiędzy „Avengers Infinity War”, a „Hanem Solo”.
Minął niemal rok od dnia, w którym produkcja szkockiej artystki Lynne Ramsay otrzymała owacje na stojąco na festiwalu w Cannes. Publika biła brawa przez ponad siedem minut.
Po sukcesie zeszłorocznego „Uciekaj” coraz więcej mówi się w świecie kina o nadchodzącej fali post-horrorów, czyli filmów, które straszą w niezbyt konwencjonalny sposób. Sposób, który do mnie przemawia.
Wszystko prowadziło do tego – Marvel Studios nie mogło znaleźć lepszego hasła reklamującego najnowsze i prawdopodobnie największe swoje dotychczasowe dzieło.