Najdziwniejszy film ostatnich miesięcy – recenzja „Song To Song”
Filmy bywają różne. Dobre i złe. Tak złe, że aż dobre. Próbujące być tak dobre, że aż złe. No i jest „Song To Song”, czyli nowa produkcja Terrence’a Mallicka.
Filmy bywają różne. Dobre i złe. Tak złe, że aż dobre. Próbujące być tak dobre, że aż złe. No i jest „Song To Song”, czyli nowa produkcja Terrence’a Mallicka.
Za kilkanaście dni miną dwa lata od kiedy zostałem zaproszony do TVP jako ekspert od festiwali muzycznych.
Dobrą pogodę, jak w zasadzie wszystko, należy dawkować z umiarem, dlatego w ostatnią sobotę po kilku godzinach na świeżym powietrzu poczułem potrzebę schowania się w cieniu i klimatyzacji. Kino było dobrym rozwiązaniem.
Ledwo kilka dni temu w recenzji „Alien: Przymierze” napisałem, że nie lubię horrorów, a oto, nieco przypadkiem, trafiłem do kina na „Uciekaj!”, czyli film jeszcze mocniej osadzony w tym gatunku.
Za mną czwarta wizyta w Berlinie i zakorzeniła się już w mojej głowie myśl o tym, że Berlin to moja nowa Barcelona. Odkryłem już wystarczająco dużo miejsc, by czuć się w stolicy Niemiec jak u siebie.
W oczekiwaniu na nowy film Ridleya Scotta ulokowałem się gdzieś pomiędzy zagorzałymi fanami serii krytykującymi „Alien: Covenant”, a osobami twierdzącymi, że warto dać mu szansę. W sumie był to film nieco mi obojętny.
Och, jak dobrze wrócić do pisania, brakowało mi tego w ostatnich tygodniach.
No i wreszcie, długo wyczekiwana przeze mnie, ósma część samochodowej sagi filmowej trafiła do kin!
Seria filmów o pościgach i skakaniu samochodami z samolotu bije rekord „Gwiezdnych Wojen”.
Prawie 40 godzin na nogach z zaledwie godziną snu w trakcie. Warszawa – Łódź – Warszawa, z imprezy prosto do pociągu i na konferencję. Zobaczcie mój wyjątkowo długi dzień w Łodzi.