Kolejny film o trudach dojrzewania – recenzja filmu „Lady Bird”
Choć miałem wrażenie, że „Lady Bird” nie będzie filmem, który zdoła mnie zachwycić, miałem nadzieję, że jestem w błędzie. Bądź co bądź, mowa o filmie z pięcioma nominacjami do Oscarów.
Choć miałem wrażenie, że „Lady Bird” nie będzie filmem, który zdoła mnie zachwycić, miałem nadzieję, że jestem w błędzie. Bądź co bądź, mowa o filmie z pięcioma nominacjami do Oscarów.
90. gala rozdania Oscarów, czyli nagród Amerykańskiej Akademii Wiedzy i Sztuki Filmowej już jutro, więc każdy z nas trzyma za kogoś kciuki. Ja także, i dzisiaj właśnie o tym napiszę.
Pierwsza połowa obecnej dekady, czyli zaledwie parę lat temu, zanim jeszcze techno przeżywało eksplozję popularności był w Warszawie fajny festiwal.
Już za kilka dni odbędzie się 90.
Kiedy za jeden film odpowiadają Paul Thomas Anderson, Daniel Day Lewis oraz Jonny Greenwood, co zdarza się raz na dekadę, spodziewam się srogiego sponiewierania umysłu, jak ostatnio przy „Aż Poleje Się Krew”.
Osiemnasty film w ramach Marvel Cinematic Universe i jednocześnie jeden z największych sukcesów serii. Film, który w pierwszy weekend zarobił więcej niż „Liga Sprawiedliwości” przez cały okres wyświetlania w Ameryce.
Nigdy nie chciałem zakładać własnej, blogowej grupy na Facebooku. Uważałem, że to bez sensu, skoro mam już fajną społeczność wokół fanpage’a. Ale nadszedł czas i na moją grupę.
Jakoś nigdy Guillermo Del Toro nie potrafił mnie do siebie przekonać.
Projekt Jamesa Franco mający światu zaprezentować kulisy powstawania „najlepszego z najgorszych filmów świata” rozgrzał polską publikę na długo zanim trafił do kin.
W styczniu usłyszałem od lekarza dość bolesną diagnozę – mam potworne nadciśnienie. Przyczyna? Za dużo stresu, pracy, mieszkanie w Warszawie (smog, wieczny hałas), niezbyt zdrowy styl życia (dieta, za mało ruchu) i za mało snu.