Byliśmy młodzi, o coś nam chodziło – recenzja miniserii „The End of a F**king World”
Miałem odpuścić sobie najgłośniejszą tegoroczną jak dotąd (czyli w ciągu dwóch tygodni, hehe) premierę na Netflixie.
Miałem odpuścić sobie najgłośniejszą tegoroczną jak dotąd (czyli w ciągu dwóch tygodni, hehe) premierę na Netflixie.
W ostatnich tygodniach odpuściłem sobie oglądanie seriali (poza czwartym sezonem „Black Mirror”, ale to w zasadzie są filmy), by nadrobić kilka filmów, które umknęły mi w poprzednim roku.
Nigdy nie byłem wielkim fanem westernów, jednak świat Dzikiego Zachodu był scenerią kilku wybitnych filmów obecnego wieku. Dlatego z dużą dozą dystansu, ale postanowiłem dać szansę nowemu serialowi Netflixa „Godless”.
„Cicha Noc” jest jednym z najlepszych polskich filmów ostatnich lat, ukazując zwykłą rodzinę i jej problemy.
W obecnym roku widać efekty wielkich inwestycji Netflixa we własne produkcje (a te w 2018 roku będą jeszcze wyższe). I to nie tylko w zakresie seriali, na którym to polu platforma już jest bardzo zauważalna, ale i w produkcjach filmowych.
Niezbyt udane tegoroczne serie Netflixa z udziałem bohaterów Marvela zaniżyła mocno oczekiwania wobec „Punishera”, ja jednak bardzo chciałem, by się udało i wygląda na to, że trzymanie kciuków się opłaciło.
Od jakiegoś czasu nie było na blogu tekstów o serialach, które oglądałem. Najwyższy czas to nadrobić.
Jednego z ostatnich wieczorów miałem ochotę na jakiś dobry, lecz nie za długi film akcji i wpadłem na Netflixie o produkcję o nazwie „Wheelman”.
Pamiętam czasy, kiedy nie oglądałem seriali w ogóle. To było jeszcze dziesięć lat temu. W ostatnich latach wypracowałem sobie metodę, dzięki której z każdego serialu potrafię czerpać pełnymi garściami.
Dotychczasowe serie „House of Cards” były doskonałym powodem, by opłacać abonament Netflixa, a każda kolejna seria świętem miłośników dobrych dramatów w formie seriali. Coś jednak w przypadku piątej serii we mnie pękło.