Mrok światła – recenzja filmu „The Lighthouse”
Nie wiem o co chodzi, ale po tym seansie nie potrafię dojść do siebie. W sensie, udało mi się wrócić do domu, ale nie potrafię ogarnąć myśli po tym co w „The Lighthouse” zaserwował mi Robert Eggers.
Nie wiem o co chodzi, ale po tym seansie nie potrafię dojść do siebie. W sensie, udało mi się wrócić do domu, ale nie potrafię ogarnąć myśli po tym co w „The Lighthouse” zaserwował mi Robert Eggers.
Kino detektywistyczne i kryminały nigdy nie należały do moich ulubionych gatunków. Jednak najnowszy film Riana Johnsona to coś więcej niż kryminał.
Najbardziej na premierę „Irlandczyka” czekał chyba sam Martin Scorsese, dla którego projekt ten był oczkiem w głowie od lat. Dzięki pieniądzom Netflixa wreszcie film trafił do widzów.
Dopiero niedawny seans „Lśnienia” uświadomił mi, że da się zrobić rewelacyjną adaptację Stephena Kinga (nawet jeśli ten uważa inaczej).
Nadciąga sezon filmów pędzących po statuetki, w wyścigu ma zamiar uczestniczyć także „Le Mans 66” (oryginalny tytuł to „Ford vs Ferrari”).
Każdą historię można spartolić dokumentnie. Czasem posiadanie świetnej obsady i ciekawej opowieści nie jest w stanie uratować pewnych projektów.
Niemal rok po światowej premierze do Polski trafi film, który cieszył się sporym uznaniem na Festiwalu w Wenecji w 2018 roku.
Jedna z najważniejszych postaci współczesnej popkultury (jego plakat wisi u mnie nad biurkiem), Złoty Lew na festiwalu w Wenecji i niesamowicie wysokie oczekiwania – „Joker” wreszcie trafił do kin.
Science fiction to nie tylko filmy o inwazjach obcych czy obcych wyskakujących z klatki piersiowej. Konwencja eksploracji kosmosu czasem może stanowić tło dla eksploracji ludzkości. I taką konwencję obiera film „Ad Astra”.
Pewnie każdy uważniejszy czytelnik bloga wie już, że za horrorami generalnie nie przepadam. Jednak w ostatnich latach mamy do czynienia ze swego rodzaju renesansem tego gatunku, więc staram się próbować kolejnych produkcji.